sobota, 29 marca 2014

Rozdział 11 ,,Niespodzianka!''

Rano wstałam około godziny 10. Obok mnie nie było Louisa, więc wstałam i podreptałam do łazienki. Przemyłam twarz wodą i ubrałam moje kapcie. Zeszłam powoli po schodach, ale nie zauważając tam nikogo poszłam do kuchni. Wcześniej tu nie byłam... Zauważyłam, że wszyscy już tu są, więc usiadłam na wysokim krzesełku między Louisem, a Bradem. Chwyciłam jabłko leżące w misce, ale Brad mi je zabrał. Spojrzałam na niego oburzona, a on się zaśmiał. Spojrzałam na stojącą przy kuchence Esmeraldę, a ta w tym samym czasie wyjęła talerze z szafki. Postawiła je przed nami i chwyciła za patelnię.
kuchnia
Skrzywiłam się nie wiedząc co w niej jest.
- Spokojnie, to tylko jajecznica - uśmiechnęła się Esme i nałożyła mi trochę jedzenia na talerz. Odwzajemniłam uśmiech i od razu chwyciłam za widelec, gdyż od wczoraj nic nie jadłam, a na prawdę jestem głodna. Wzięłam jeden kęs i rozejrzałam się na boki. Wszyscy mi się przyglądali.
- No co? - spytałam z pełną buzią, a chłopaki się roześmiali. W tym samym czasie do kuchni wszedł mój tata.
- Dzień dobry, co tu tak ładnie pachnie? - spytał i zajrzał przez ramię kobiety na kuchenkę.
- Co będziemy dzisiaj robić? - spytałam po skończonym posiłku.
- Ja muszę wyskoczyć na miasto załatwić parę spraw - odpowiedziała Esmeralda.
- Ja muszę jechać do szpitala na jakiś czas - odpowiedział mój tata.
- Ja nie mogę, bo...yyy...no...ten muszę... - Brad zaczął się jąkać - Jadę dzisiaj z Louisem do...centrum handlowego - wykrzyknął nagle. Spojrzałam na niego zdziwiona.
- A mogę jechać z wami? - spytałam.
- Nie! - odkrzyknęli nagle razem. - Znaczy nie, bo na pewno masz ciekawsze rzeczy do roboty - poprawił Louis. Wykrzywiłam twarz w zdziwieniu. Okej...to było dziwne.
- Nie. Z chęcią z wami pojadę - odpowiedziałam im i wstałam z krzesełka.
- Ale my będziemy chodzić po sex-shopach - wykrzyknął nagle mój brat i spalił buraka.
- To lepiej umówię się z Madi - odpowiedziałam i potarłam ręce. Widać było, że tata i Esmeralda powstrzymywali śmiech.
- Tak, to dobry pomysł - uśmiechnął się Louis. Chyba naprawdę polubili się z Bradem, co mnie bardzo cieszy. Wyszłam z kuchni i poszłam do mojego pokoju. Podeszłam do worków i stwierdziłam, że muszę się rozpakować. Ale zrobię to później. Wyjęłam z jednego worka leginsy we wzorki, a z drugiego czarną koszulkę z liczbą. Weszłam do łazienki, gdzie się przebrałam. [link]. Włosy związałam w kucyka, zostawiając grzywkę i założyłam bandamkę. Oczy pomalowałam tuszem i narysowałam kreski eyelinerem. Wyszłam z łazienki i na stopy nałożyłam skarpetki. Ubrana zeszłam na dół i zastałam tam tylko Louisa i Brada. Rozmawiali o czymś, ale gdy weszłam to przestali.
- O czym rozmawiacie? - spytałam ciekawa.
- O...no wiesz...o majtkach i w ogóle - powiedział czerwony Louis.
- Okeej, wolałam nie wiedzieć - uśmiechnęłam się i weszłam do kuchni. Wzięłam szklankę z suszarki i nalałam sobie wody. Postawiłam na stole i otworzyłam drugą szafkę. Rozejrzałam się po półkach i zauważyłam ciasteczka. Zastanawiałam się chwilę, ale wzięłam paczkę, którą otworzyłam i wyjęłam kilka. Usiadłam na stołku i zaczęłam jeść i popijać. Gdy kończyłam do kuchni weszli chłopaki z wielkimi uśmiechami. Spojrzałam na nich zdziwiona.
- My już wychodzimy - powiedział Louis i do mnie podszedł. Dał mi krótkiego całusa i wyszli. Po chwili usłyszałam trzask drzwi i nastała cisza. Odstawiłam szklankę do zlewu i poszłam do salonu. Usiadłam na kanapie i zaczęłam rozmyślać.
Zostałam sama w domu mojego taty, który na razie jest również moim domem. Jestem z Louisem, którego kocham, chyba. Wyprowadziłam się od matki, której nienawidzę. Płakałam parę razy co w ogóle nie jest do mnie podobne. Czy ja staję się mniej twarda? Nie, to nie możliwe. W ogóle nie przejęłam się tym, że David ze mną zerwał. Zbiłam sobie nogę, o której całkiem zapomniałam i mnie już nie boli. Widziałam mojego tatę gdy uderzył Verne. Poznałam mojego brata, który jest bardzo fajny i dogaduje się z moim chłopakiem. Poznałam cudowną kobietę, Esmeraldę, która może mi zastąpić matkę. Niby okropne rzeczy mnie spotkały, ale również i dużo dobrych. Można powiedzieć, że moje życie nie jest najgorsze.
Nagle przypomniałam sobie, że miałam zadzwonić do Madi. Szybko zerwałam się z miejsca i poleciałam po schodach do mojego pokoju. Chwyciłam telefon i wybrałam numer przyjaciółki. Po trzech sygnałach odebrała.
- Co tam? - spytałam kiedy odebrała.
- Dobrze, a u ciebie?
- Też, co dzisiaj robisz? Spotkamy się? 
- Dzisiaj? Nie mogę...chyba, że dopiero około 17
- Ech...no dobrze - odpowiedziałam.
- To o 17 koło kawiarni?
- Taa, tej naszej. Pa
Powiedziałam i się rozłączyłam. Co z nimi wszystkimi dzisiaj się stało? Nikt nie ma czasu. Zawiedziona rzuciłam telefon na łóżko i westchnęłam. No trudno... Mogłam przynajmniej w spokoju rozpakować swoje rzeczy. Podeszłam do szafki i ją otworzyłam. Zaczęłam układać moje ciuchy, a gdy była pełna otworzyłam szafę. Tam powiesiłam bluzy, koszule, sukienki i spódnice. Następnie poustawiałam moje ozdoby na półce, a karton ze zdjęciami postawiłam na szafie. Poprawiłam włosy i rzuciłam się na łóżko.
Zaczęłam się śmiać mimo, że nie miałam do tego powodu. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Może dlatego, że jak na razie jestem szczęśliwa? Może dlatego, że odnalazłam ojca? Może dlatego, że jestem z Louisem? Nie wiem, ale wiem, że na razie jestem szczęśliwa.
Ale to nie zmienia faktu, że nadal mi się nudzi. Spojrzałam na zegarek w telefonie. Dopiero 13:35. Co ja będę robiła?! Nie mam pojęcia o której wróci Esmeralda, ani tata. A tym bardziej nie wiem kiedy wrócą chłopaki. Z Madi mogę spotkać się dopiero o 17. Ale przecież jest jeszcze Harry i Zayn! Szybko wybrałam numer do loczka, a chłopak po czterech sygnałach odebrał.
- Hej Harry masz dzisiaj czas? - spytałam.
- A co? Księżniczka się nudzi?
- Taa. to jak? Masz czas?
- Tak, ale dopiero o 20
- Co? Dobra, nieważne. Pa 
Rozłączyłam się i wybrałam numer Zayna. Może on znajdzie dla mnie czas. Jedne sygnał, drugi, trzeci, aż w końcu złapała mnie poczta. 
pokój taty i Esme
Wściekła rzuciłam telefon obok siebie, a sama wstałam. Skierowałam się w stronę schodów, ale po drodze postanowiłam trochę pozwiedzać ten dom. Weszłam w pierwsze drzwi i zastałam tam pokój jak się nie mylę taty i Esmeraldy.
Następnie widziałam pokój gościnny, pokój Brada i dwie łazienki. Gdy już wszystko widziałam zeszłam na dół i usiadłam na kanapie. Nogi podwinęłam i siedziałam jak to mówią, po turecku. Chwyciłam pilot i włączyłam telewizję. Zaczęłam skakać po kanałach, ale gdy nie znalazłam nic ciekawego po prostu włączyłam muzykę. Zaczęłam cicho podśpiewywać i stukać palcami po nodze. Po trzech piosenkach mi się znudziło więc wyłączyłam telewizor i postanowiłam, że pomaluję sobie paznokcie. Poszłam do swojego pokoju, a następnie chwyciłam kosmetyczkę, z którą wróciłam na miejsce. Zaczęłam malować, a gdy skończyłam efekt był powalający. [link]. Poczekałam aż wyschną i spojrzałam na zegarek. Już 14:30. Co ja będę robić?! Postanowiłam się zdrzemnąć. Odłożyłam torebkę na stolik obok, a sama się położyłam. Przymknęłam powieki, ale w ogóle nie mogłam zasnąć. Włączyłam znów telewizor i ściszyłam. Ponownie zamknęłam oczy i tym razem zasnęłam.
**2 godziny później**
Obudził mnie dźwięk dzwoniącego telefonu. Zaspana chwyciłam i nie patrząc kto dzwoni, odebrałam.
- Halo? - spytałam.
- Stella?! Ty śpisz? Wstawaj szybko, będę u ciebie za 20 minut i idziemy na imprezę - Madi.
- Co?! Za ile? Jaką imprezę? 
- Za 20 minut. Masz się ładnie ubrać, sukienka albo szpilki, pamiętaj. Paa
Krzyknęła i się rozłączyła. Jaka znów impreza? Dwadzieścia minut? Sukienka albo szpilki? Co jej jest? Wstałam i się przeciągnęłam. Poszłam powoli na górę, ale za nim doszłam dostałam jeszcze wiadomość od przyjaciółki. Odblokowałam telefon i przeczytałam.
,,Louis będzie na miejscu. Nie martw się. Madi xx''
Uśmiechnęłam się i podeszłam do szafy. Nie znoszę sukienek więc wybrałam czarne rurki, niebieski top i niebieskie szpilki. Takich butów też nie znoszę, ale no cóż. Jak trzeba to trzeba. A wolę się nie sprzeciwiać Madi, bo jak się wścieknie to nie fajnie. Do tego wybrałam czarną torebkę. [link]. Włosy rozpuściłam, a makijaż poprawiłam. Po dwudziestu minutach usłyszałam dzwonek do drzwi. Ale hej...Skąd ona wie gdzie teraz mieszkam? Ach Louis... Zeszłam powoli po schodach i otworzyłam jej drzwi. Brunetka ubrana była w czarną sukienkę i czarne koturny. [link]. Oczywiście jak zwykle wyglądała lepiej ode mnie, ale to szczegół. Uśmiechnęła się widząc mnie i lekko przytuliła.
- Gotowa? Możemy już iść? - spytała i wskazała dłonią taksówkę przed moim domem.
- Taa, tylko wezmę jeszcze telefon i lecimy - powiedziałam. Weszłam do salonu i chwyciłam telefon, który następnie schowałam do torebki. Sprawdziłam wszystko i chwytając klucze z wieszaka wyszłam z domu. Zamknęłam drzwi na klucz i razem z przyjaciółką skierowałam się do samochodu. Wsiadłyśmy, a kierowca ruszył. Skręcaliśmy w kolejne uliczki, a ja nie przypominam sobie żeby tu był klub.
- My na pewno dobrze jedziemy? - spytałam i spojrzałam na brunetkę.
- Tak, ale jeszcze musimy zajechać po....yyy...kuzynkę Harrego - zaczęła się jąkać, ale odpowiedziała. Spojrzałam na nią jak na debilkę, ale nic nie powiedziałam. Podjechałyśmy pod wielki dom, wręcz powinnam powiedzieć, że pod restaurację. Wysiadłyśmy i skierowałyśmy się w stronę drzwi.
- Zapukaj i wejdź, ja muszę się poprawić - powiedziała i się zatrzymała. Wzruszyłam ramionami i podeszłam do drzwi. Na dworze było już ciemno. Zapukałam w drewnianą powłokę i nacisnęłam na klamkę. Weszłam i rozejrzałam się. Widziałam jedną wielką ciemność, ale słyszałam jakby z oddali ciężkie oddechy. Czy to na pewno dom? Czuję jakbym znajdowała się w jednym wielkim pomieszczeniu. Westchnęłam i poprawiłam włosy. Postawiłam dwa kroki do przodu, zagłębiając się w ciemność.
- Niespodzianka!!! - usłyszałam po chwili krzyki i klaskanie, a światło się zapaliło. Rzeczywiście znajdowałam się w jednej wielkiej sali. Na około stało kilka stołów z jedzeniem i piciem. Nade mną wisiał wielki napis 'Happy Birthday Stella'. O.mój.Boże!!! Zapomniałam o własnych urodzinach. Dookoła mnie stali ludzie. Był tam Louis, Harry, Zayn, Madi, Brad, tata, Esmeralda, Jake, Mike i Austin - chłopaki ze szkoły tanecznej. Wszyscy się do mnie uśmiechali. Zakryłam usta dłonią i nie mogłam nic powiedzieć. Ale jak? Jak oni wszyscy pamiętali?
- Wszystkiego najlepszego kochana - pierwsza podeszła do mnie moja przyjaciółka. Przytuliłam ją bardzo mocno, a ta się zaśmiała.
- Dziękuję - odpowiedziałam kiedy ją puściłam. Ta wręczyła mi prezent. - Nie trzeba było, ważne, że w ogóle pamiętaliście, kiedy ja zapomniałam. - powiedziałam i przytuliłam wszystkich po kolei. Każdy złożył mi życzenia i dał prezent. Na koniec podeszłam do Louisa i na niego popatrzyłam.
- Nie mam jakichś wielkich życzeń, ale chcę ci życzyć, abyś się nie zmieniała, no może troszkę, żebyś była milsza, ale pamiętaj, że jesteś wspaniała. - powiedział i mnie przytulił. - I jeszcze jedno. Kocham cię - uśmiechnął się, a mnie zamurowało. Czy on właśnie powiedział, że mnie kocha? To najpiękniejszy prezent jaki tylko mogłam dostać. Założyłam ręce na jego kark i go do siebie przyciągnęłam mocno wpijając się w jego wargi. Chłopak pogłębił pocałunek, a ja wplotłam dłoń w jego miękkie włosy. 
Po chwili usłyszałam krzyki i oklaski. Oderwałam się od chłopaka i rozejrzałam się dookoła. Wszyscy się nam przyglądali, a ja nie patrząc na to odwróciłam się z powrotem do szatyna.
- Ja ciebie też kocham - odpowiedziałam na jego wcześniejsze słowa. Ja go kocham i to pewne.
- Mam coś jeszcze dla ciebie - powiedział i wyjął podłużne pudełko z kieszeni i mi je podał. Otworzyłam je powoli i zobaczyłam tam piękny naszyjnik z literka 'L' w serduszku. [link]. Szybko zamknęłam pudełko i chciałam mu je oddać.
- Bardzo bym chciała, ale nie mogę tego przyjąć. To musiało kosztować fortunę - powiedziałam.
- Oj nie przesadzaj. Jesteś warta każdego grosza. Daj to, założę ci - uśmiechnął się i odebrał pudełko. Niechętnie się odwróciłam i zgarnęłam włosy na bok, aby mógł zapiąć. - To żebyś pamiętała o mnie zawsze - powiedział gdy już zapiął. Chwyciłam palcami zawieszkę i szeroko się uśmiechnęłam.
Po tym wszyscy zaczęli się bawić. Grała muzyka, wszyscy tańczyli. Ale przecież byłoby za pięknie gdyby było spokojnie. Coś, a raczej ktoś musiał to przerwać. Do sali wpadła rozwścieczona....



Proszę. 11 rozdział jest...Mam nadzieję, że wam się spodoba i będziecie czytać. Przepraszam, że krótki. Mam prośbę do każdego kto to przeczyta abyście skomentowali. Nawet głupim tekstem 'fajne' lub 'głupie'. Chciałabym wiedzieć ile osób to czyta. Zapraszam was do głosowania w ankietach po lewej. Kolejny rozdział pojawi się 1 lub 2 kwietnia. 
Jeśli macie jakieś pytania to zapraszam do zakładki 'Kontakt'.
Jeśli chcecie być informowani to skierujcie się do 'Informowani'.
No to na tyle...
Pozdrawiam, Violette xoxo

czwartek, 27 marca 2014

Rozdział 10 ,,Rozbierzesz się sam, czy mam ci pomóc?''

Zeszłam powoli po schodach i zastałam tam...Louisa siłującego się na rękę z Bradem. Głośno się zaśmiałam przez co mnie zauważyli.
- Chodź do nas - krzyknął radośnie mój brat. Jejku...Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do tego, że mam brata. Podeszłam i usiadłam obok nich. Posiedzieliśmy tak w trójkę jakieś 10 minut, a później Louis wstał.
- Chyba już muszę lecieć - powiedział i spojrzał na zegarek. Szybko wstałam i złapałam go za rękę.
- Proszę nie...Zostań ze mną, ja nie chcę być sama - jęknęłam niezadowolona. Chłopak pokręcił przecząco głową, a ja tupnęłam nogą jak małe dziecko gdy nie dostanie zabawki.
- Louis... - powtórzyłam jęknięcie, ale na niego to nie zadziałało.
- Nie mogę... Pójdę pożegnam się z twoim tatą i spadam - powiedział i wszedł do kuchni, w której zapewne jest mój ojciec. Zostałam sama z Bradem. Westchnęłam zrezygnowana i opadłam na kanapę przyciągając kolana pod brodę. Chwyciłam poduszkę leżącą obok i wtuliłam w nią twarz.
- Louis zostań z nią. Ona naprawdę potrzebuje wsparcia, a ty jesteś jej chłopakiem - usłyszałam głos Esmeraldy z kuchni - Jeśli trzeba to zadzwonię to twojej mamy i wytłumaczę jej o co chodzi
- Emm ale ja nie mieszkam z mamą , mieszkam z przyjaciółmi - tym razem Louis przemówił. Dalej już nie słuchałam, tylko patrzyłam tępo w jeden punkt na ścianie. Po jakimś czasie poczułam, że moje powieki stają się coraz cięższe, aż w końcu zamknęłam oczy.

## z perspektywy Louisa ##
Naprawdę nie chcę zostawiać Stelli, ale nie mogę z nią zostać. Chłopaki znów będą mieli pretensje, że nic im nie powiedziałem. Poszedłem do kuchni aby pożegnać się z ojcem Stelli. Cieszę się, że go odnalazła i z nim zamieszka, chociaż wolałbym gdyby mieszkała u nas. Ważne, że jest z dala od swojej matki.
- O Louis, szukasz czegoś? - spytał się Ben kiedy tylko mnie zobaczył. Uśmiechnąłem się i podszedłem bliżej.
- Nie, właściwie to przyszedłem się pożegnać, bo muszę uciekać - odpowiedziałem. Chciałbym zostać, ale...
- Jak to? - zdziwiła się Esmeralda.
- No muszę już spadać - wyjaśniłem.
- Louis zostań z nią. Ona naprawdę potrzebuje wsparcia, a ty jesteś jej chłopakiem. Jeśli trzeba to zadzwonię to twojej mamy i wytłumaczę jej o co chodzi  - powiedziała i do mnie podeszła.
 - Emm, ale ja nie mieszkam z mamą, mieszkam z przyjaciółmi, a z rodziną nie mam kontaktu - sprostowałem. Zdziwiła się lekko, ale po chwili szeroko uśmiechnęła.
- To tym bardziej! Zadzwoń do nich i powiedz, że nie wracasz na noc. Oczywiście nie zrozum mnie źle, współczuję ci, że nie masz z rodziną kontaktu, ale zostań z nią, dobrze? - zaczęła mówić. Naprawdę urocza z niej kobieta. Na pewno zastąpi Stelli mamę. Pokiwałem twierdząco głową i posłałem jej uśmiech. Wyszedłem z kuchni i podszedłem do kanapy, na której zobaczyłem śpiącą Stellę. Usiadłem obok jej brata, który jest naprawdę super, tak jak ona.
- Kochasz ją? - spytał mnie nagle.
- Co? Ja...kocham ją od dawna. Wcześniej wydawało mi się, że to tylko zauroczenie i miałem nadzieję, że mi przejdzie, ale się myliłem. Z czasem tylko coraz bardziej pragnąłem jej obecności, tego aby się do mnie chociaż odezwała. Nie liczyłem na nic, bo ona była z Davidem, ale kiedy ten chuj ją rzucił to miałem ochotę go wykastrować, za to, że ją zranił. Ona jest niby taka twarda i w ogóle, ale jak każdy ma uczucia i nie zasługuje na cierpienie. - powiedziałem mu wszystko co leżało mi na sercu. Wiem, że można mu zaufać. Chociaż może to głupie, ale ufam mu bardziej niż Harremu. Tamten głupol to nawet przez przypadek może powiedzieć co wie, a Brad na takiego nie wygląda.
- Na pewno będzie z tobą szczęśliwa - uśmiechnął się.
Nagle do salonu wszedł tata Stelli i jego dziewczyna.
-Chłopcy my już idziemy spać, też powinniście iść. Patrzę Stella zasnęła, dacie z nią radę? - mówił jej tata, a my tylko potakiwaliśmy głowami. Kiedy para weszła po schodach na górę, młodszy chłopak podszedł do telewizora i go włączył.
- Obejrzymy jakiś film? Czy chcesz iść spać? - spytał z drwiną i rozbawieniem.
- Co? Nie chce mi się spać, co to, to nie. Ale co ze Stellą? - odpowiedziałem i zadałem pytanie.
- Nie wiem, weź ją połóż na razie i już - wzruszył ramionami i usiadł obok mnie. Wstałem i poprawiłem blondynkę tak aby jej się wygodnie leżało. Sam usiadłem tak, że jej nogi były przy moich udach. Chłopak włączył 'Szybcy i wściekli'. Fajny film.

##z perspektywy Stelli##
    Jestem sama w moim starym pokoju. Ale chwila...co ja tu robię? Po chwili obok mnie pojawia się biała chmurka. Ale jaka kurwa chmurka? Przecież nie palę teraz, to co ona tu robi? Rozglądam się dookoła i widzę, że chmurka się porusza, ale nie znika. Wstaję z łóżka i idę do łazienki. Ta chmurka cały czas podąża za mną? Co to kurwa? Co ja tu robię? Co to za jakaś jebana chmurka? Podchodzę do umywalki i przemywam twarz. Spoglądam w lustro, ale nic nie widzę. Nie widzę mojej twarzy! Kręcę przecząco głową i widzę tą samą chmurkę, tylko teraz w kolorze pudrowego różu. Co to kurwa ma być? Jeśli ktoś robi sobie jaja to za to zapłaci. Wyszłam z pomieszczenia, a chmurka przemknęła mi przed twarzą lekko trącając mój nos, przez co się zaśmiałam, i zatrzymując się przy drzwiach. Co ja powinnam teraz zrobić? Podeszłam do zamkniętych drzwi i chciałam złapać to coś, ale moja ręka przez nią przemknęła. Wystraszona postawiłam krok do tyłu, a gdy się odwróciłam przed twarzą zobaczyłam niebieską chmurkę. Odsunęłam się w bok i teraz przede mną były dwa 'magiczne' zjawiska. Jedna podleciała do drzwi i je otworzyła, chociaż nie wiem jak, a druga znalazła się za moimi plecami popychając mnie w stronę korytarza. Co to ma być? Moja ręka przez to przenika, ale to przeze mnie już nie. I jak takie małe gówno ma tyle siły? Nagle znalazłam się przed pokojem Larrisy. Spojrzałam do tyłu i zobaczyłam dwie chmurki, które mnie tu przyciągnęły i jeszcze jedną, tym razem zieloną, która zbliżała się w moją stronę. Usłyszałam jęki i stęki zza drzwi, więc pomyślałam, że barbie znów się z kimś pieprzy, ale po co te jebane, nie naturalne chmurki mnie tu przyciągnęły? Ta nowa, zielona znalazła się na moim ręku i zbliżyła ją ku klamce. Szybko zatrzymałam ją, ale nadnaturalne zjawisko chyba pracowało za mnie i otworzyło drzwi. Na łóżku leżał...Louis, a na nim siedziała Larrisa. Krzyknęłam zaskoczona i upadłam na podłogę. Spojrzałam za siebie i nie widziałam już żadnych chmurek. Podniosłam wzrok i usłyszałam za sobą słowa 
- Uważaj na niego - powiedział tajemniczy głos i poczułam puknięcie w ramię. Spojrzałam w górę i zauważyłam Louisa z szyderczym uśmiechem. Nagle podeszła do niego blondynka i pocałowała w usta. Spojrzałam na nich zdezorientowana i usłyszałam za sobą klaskanie. Swój wzrok skierowałam do tyłu i zobaczyłam Madi, Harrego, Zayna, Nialla i Liama oraz jakąś dziewczynę, której nie znam. Uśmiechali się od ucha do ucha, a ja nie wiedziałam o co im chodzi.
- Wreszcie się udało, wiedziałam, że jesteś taka łatwowierna i w końcu się udało - te słowa wypowiedziała moja przyjaciółka. Chyba przyjaciółka. 
Otworzyłam oczy i krzyknęłam głośno. To tylko sen, Stella, tylko sen. Zauważyłam, że siedzę w salonie mojego ojca i przygląda mi się mój chłopak i mój brat. Patrzyli się zatroskani. Nie myśląc wiele rzuciłam się na Louisa i mocno przytuliłam. Zaskoczony na początku nie zareagował, ale po chwili mocno otoczył ramionami. 
- Proszę, przyrzeknij mi, że nigdy, przenigdy mnie nie zdradzisz - wyszeptałam bliska płaczu. Chłopak odsunął mnie na długość swoich ramion, ale cały czas miał dłonie na moim ciele. 
- Oczywiście, że cię nie zdradzę - odpowiedział i dał mi buziaka w nos. Zaśmiałam się cicho i mocno w niego wtuliłam.
- Dziękuję - powiedziałam cicho.
- Za co? 
- Za to, że jesteś - odpowiedziałam. Spojrzałam na Brada, który nam się przyglądał. Uśmiechnęłam się do niego, co odwzajemnił. - Która jest godzina? - spytałam.
- Około 1 w nocy, może już idziemy spać? - odpowiedział mój brat.
- Tak, jestem zmęczona. Chodź Louis - powiedziałam i wstałam. Szatyn zrobił to samo i złapał mnie za rękę. - Dasz tutaj radę sam? - spytałam braciszka. Pokiwał twierdząco głową więc pociągnęłam Louisa na górę. Weszłam do mojego pokoju. Bo chyba mogę tak mówić prawda? Położyłam się na łóżku i poczekałam na chłopaka. Po chwili do mnie dołączył. - Chyba nie zamierzasz spać w ciuchach, nie? - spytałam zdziwiona.
- Czemu nie? - odpowiedział, a ja szybko wstałam. 
- Bo to nie wygodnie. Już mi się rozbieraj, przecież wiem, że mnie nie zgwałcisz - uśmiechnęłam się i założyłam ręce na biodra. Chłopak zaśmiał się na mój tekst, ale posłusznie wstał. Ustał przede mną i założył ręce na piersi. 
- Widzę, że chcesz mnie pooglądać. Mi to tam nie przeszkadza, tylko boję się, że to ty mnie zgwałcisz - zaczęłam się śmiać i do niego podeszłam. Złapałam go za dół koszulki i lekko podniosłam do góry. 
- Rozbierzesz się sam czy mam ci pomóc? - spytałam z zadziornym uśmiechem.
- Obawiam się, że sam nie dam rady - odpowiedział i podniósł ręce do góry. Szybko pociągnęłam materiał ubrania do góry, ściągając go z niego. Rzuciłam koszulkę na szafkę i złapałam za pasek chłopaka odpinając go. Wiem, że jesteśmy razem tylko trochę, ale przecież nie robimy nic złego, tylko pomagam mu się rozbierać. Odpięłam go, a po chwili guzik. 
- Mam to robić dalej, czy już dasz radę? - spytałam patrząc mu w oczy. Po chwili mój wzrok powędrował w dół na jego boski brzuch. Jakie on ma mięśnie! 
- Jak zaczęłaś to skończ - odpowiedział i złapał za moje ręce. Szybko chwyciłam za szlufki od jego dżinsów i pociągnęłam w dół przez co został w samych bokserkach. Spojrzałam na niego całego i nie mogłam oderwać wzroku. - Dobra dość oglądania, czas do spania - powiedział i pociągnął mnie za rękę w stronę łóżka. Zarumieniłam się i położyłam obok chłopaka. Zamknęłam oczy na chwilę, a gdy je otworzyłam zobaczyłam na sobą twarz Louisa. Spojrzałam mu prosto w oczy i widziałam radość. 
Cmoknął mnie lekko w usta, a po chwili opadł obok. Mało mi... Podparłam się na łokciu i oparłam o jego klatkę. Popatrzyłam na jego usta i się do nich przyssałam. Jego usta i moje tak idealnie współgrają ze sobą. Są jak dwie części układanki. Chłopak oddał pocałunek, a po chwili wsunął się swoim językiem do wnętrza moich ust.
Po jakimś czasie oderwaliśmy się od siebie i położyłam się obok. Wtuliłam się mocno w ciało chłopaka i zaciągnęłam się jego zapachem.
- Dobranoc księżniczko - to były ostatnie słowa jakie usłyszałam zanim odpłynęłam.





No to macie tutaj rozdział 10. Podoba się? Jeśli tak komentujcie, jeśli nie, to również komentujcie <3. Miałam go dodać jutro lub w sobotę, ale napisałam więc jest.
Chciałam wam powiedzieć, że te chmurki to wzięły mi się nie wiadomo skąd i to nie było przewidziane, ale jak już napisałam jej sen to mi się to tak spodobało więc nie usuwałam :)
Bardzo mi się podoba ten rozdział i powiem wam, że jak go pisałam to cały czas się śmiałam chociaż nie wiem czemu xD
Jest tu perspektywa Louisa i bardzo mi się podoba, nie wiem jak wam...
Głosujcie w ankietach i komentujcie. Przepraszam za błędy... i za to, że jest taki krótki... 
Kolejny pojawi się 29 lub 30 marca i będzie długi...
Pozdrawiam i do następnego, Violette xoxo



wtorek, 25 marca 2014

Rozdział 9 ,,Nie mogę tu mieszkać...''

- Jak to się kurwa stało?! Czemu to zrobiliście?! - krzyknęłam zdenerwowana zbierając ciuchy i wciskając je do walizek.
- Nie słuchałaś się, to masz. Jesteś jakaś nie ograniczona, wiesz? Nie wiem jak mogłam cię urodzić i wychowywać. Żałuję, że nie oddałam cię do adopcji - przemówiła moja matka, a ja słyszałam wyraźne obrzydzenie w jej głosie. Rzuciłam trzymane w rękach spodnie i podeszłam do niej. Stanęłam przed nią i nie zwracając uwagi na gości uderzyłam ją w twarz. Zachwiała się i złapała za policzek. Słyszałam jak te dwie kobiety wstrzymują powietrze. Serio? Dobre z nich aktorki.
- Dziecko! Jak ty się zachowujesz? Czemu bijesz własną matkę? - zaczęła jedna z nich, a druga dokończyła.
- Twoja mama miała rację mówiąc, że mogła cię oddać
- Słuchaj ty tleniona szmato! - krzyknęłam wskazując na tą pierwszą - Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy, bo na prawdę nie powinno cię to obchodzić - mówiłam podchodząc do niej, a ta z każdym moim krokiem stawiała krok w tył, aż w końcu trafiła na ścianę - Jeśli nie zamkniesz mordy to zamkniesz oczy, kumasz? - spytałam, a ta pokręciła przecząco głową. Ja ich tu chyba zaraz powybijam! Jeśli ktoś mnie zaraz nie powstrzyma to się to dobrze dla nikogo nie skończy. - Wy kurwa zdajecie sobie sprawę z tego, że moja cierpliwość się właśnie skończyła?! - krzyknęłam okręcając się w okół. Jedna z tych kobiet aż podskoczyła na moje słowa. - Zdajecie sobie z tego sprawę?! - ponownie spytałam nie otrzymując odpowiedzi. Spojrzałam na Verne, który stał i nie mógł nic powiedzieć. - Chcecie żeby się wam coś stało? Chcecie tego kurwa?!
- Stella! Jak ty się odzywasz? Kim ty jesteś żeby tu rządzić?! - krzyknęła moja matka otrząsając się. Podeszłam do niej, a ona się lekko odsunęła. Wiem, że się mnie boi.
- Mam was dość. Dręczyliście mnie przez jebane 5 lat! Teraz za to zapłacicie! - syknęłam w jej stronę, a ta się zamachnęła żeby mnie uderzyć. - Nie, nie tym razem - uśmiechnęłam się kiedy złapałam ją za rękę. Oczywiście był to uśmiech ironiczny. Usłyszałam walenie w drzwi z dołu więc podejrzewam, że tata i Louis chcą wejść. Muszę dokończyć to co zaczęłam. Podeszłam do Verne i stanęłam na palcach. - Jeśli masz jakieś spięcie to powiedz teraz - wypowiedziałam po czym dostałam od niego w twarz.
- Nie zapędzaj się gówniaro - powiedział i podszedł bliżej mnie. Puściłam trzymany policzek i chciałam się na niego rzucić, ale poczułam, że ktoś mnie odciąga do tyłu, a następnie wprowadza do pokoju. Zaczęłam krzyczeć i się wyrywać, ale to nic nie dało.
- Stella, uspokój się - Louis zaczął szeptać mi do ucha lekko mnie uspokajając. Westchnęłam opuszczając ręce wzdłuż tułowia i zaczęłam cicho łkać. To naprawdę jest nie na moje nerwy. Jestem twarda i w ogóle, ale to już za dużo. Słyszałam krzyki na korytarzu i zgaduję, że tata 'rozmawia' tam z resztą. Po chwili usłyszałam huk, jakby ktoś poleciał na ścianę. Szybko wyrwałam się z objęć Louis i otworzyłam drzwi widząc mojego tatę przyciskającego Verne do ściany. Uśmiechnęłam się złośliwie.
- Stella zbieraj szybko ciuchy i jedziemy - powiedział, gdy zauważył, że im się przyglądam. Pokiwałam głową i wróciłam do pokoju. Louis już zbierał moje rzeczy i wrzucał do worków.
- Zbieramy to szybko i musimy lecieć - powiedziałam do Louisa.
Po 10 minutach wszystkie ciuchy i inne rzeczy były w workach i walizkach. Louis złapał dwie walizki i jeden worek i ustał przy drzwiach. Ja podeszłam i je otworzyłam. Na korytarzu dalej trwała zacięta rozmowa, ale nie wiem do końca o czym. Z nosa Verne płynęła krew tak samo z brwi.
- Tato możemy już jechać? - spytałam głośno. Mężczyzna pokiwał głową i ostatni raz uderzył mojego 'ojczyma' w nos z pięści. Ten się zachwiał i wpadł na ścianę. Zaśmiałam się głośno, a matka spojrzała na mnie złym wzrokiem.
- Tak jedziemy - odpowiedział i chwycił dwa worki z mojego pokoju i zszedł po schodach z Louisem. Weszłam jeszcze na chwilę do pokoju i zabrałam moją gitarę, a wychodząc z całej siły rzuciłam kluczykami o ścianę. Zeszłam powoli na dół, następnie 'przypadkiem' strącając drogi dzban na podłogę w wyniku czego się zbił. Wyszłam z domu trzaskając drzwiami.
- Jak się czujesz? - spytał mój tata, gdy już odjeżdżaliśmy.
- A jak mam się czuć? Najlepiej nie jest, ale nie mogę narzekać - odpowiedziałam przechylając głowę w bok. - Zawieziesz mnie do hotelu? - spytałam.
- Co? Do jakiego hotelu? Nie ma opcji żebyś została w hotelu! Jedziesz do nas i zostajesz jak najdłużej - odpowiedział obrażony mężczyzna.
- Ale...
- Nie ma żadnych ale! Jesteś moją córką. Nie widziałem cię prawie 10 lat, muszę to nadrobić, a po za tym potrzebujesz teraz wsparcia. Esmeralda i Brad się ucieszą - powiedział, a ja już nie protestowałam. Muszę mu przyznać rację. Nie mogę teraz zostać sama, bo mogę wtedy zrobić coś głupiego.
- Dobrze - odpowiedziałam cicho i przez resztę drogi nikt się nie odzywał. W tle leciała cicho muzyka z radia. Gdy dojechaliśmy byłam bardzo śpiąca. Wyszłam pierwsza i poczekałam aż tata i Louis wezmą moje rzeczy i razem poszliśmy do domu. W drzwiach czekała na nas Esme. Posłałam jej niemrawy uśmiech, a ta od razu przyciągnęła mnie do siebie. Gdy poczułam jak jej ręce poruszają się w powolny sposób po moich plecach próbując dodać mi otuchy rozpłakałam się. Kobieta słysząc mój płacz zaprowadziła mnie do salonu. Posadziła mnie na dużej kanapie, a sama wstała wędrując do kuchni. Złapałam za poduszkę leżącą obok
salon
i przycisnęłam ją sobie do twarzy. Krzyknęłam ze złości i zaczęłam bardziej płakać. Nagle poczułam, że siedzenie obok się lekko zapada i ktoś mnie przytula. Odkryłam twarz i ujrzałam twarz mojego chłopaka. Wtuliłam się w jego pierś i cicho łkałam.
- Stella, kochanie spójrz na mnie - usłyszałam głos z naprzeciwka mnie. Z niechęcią usiadłam prosto, ale nadal trzymałam rękę Louisa. Zauważyłam, że przede mną siedzi mój tata, Esmeralda i Brad.
- Już jest wszystko dobrze, nie musisz się martwić. Teraz my jesteśmy twoją nową rodziną, pamiętaj. Możesz liczyć na mnie zawsze, gdy jestem w pracy jest jeszcze Esmeralda i oczywiście Brad. Tutaj jest twój nowy dom, oczywiście jeśli tylko tego chcesz? - mówił, a ja cały czas słuchałam. Na koniec zadał mi pytanie, a mnie zatkało. On się jeszcze pyta?
- Oczywiście. Czuję, że tutaj będzie mi o niebo lepiej niż w tamtym domu. Oczywiście powiedzcie kiedy mam się wynieść, a to zrobię - zaczęłam, ale mi przerwali.
- Stella! Zostajesz tu już na zawsze, rozumiesz? Znaczy nie na zawsze, bo nie możemy cię tu więzić całe życie, ale dopóki nie zdecydujesz się zamieszkać z chłopakiem zostajesz u nas. Nie ma mowy, że się stąd wynosisz. Masz tutaj ojca, mnie i twojego brata. Wiem, że matki ci nie zastąpię, ale będę się bardzo starać. Brad mimo iż nie jest twoim całkiem rodzonym bratem to nim jest i wiem, że na pewno się dogadacie - zaczęła mówić Esmeralda, a ja patrzyłam na nią zaszklonymi oczami - Jest tu twój tata, którego nie widziałaś przez tyle lat. Wiesz jak on za tobą tęsknił? Ma nawet twoje zdjęcie jak byłaś mała na szafce nocnej. Ja cały czas czekałam tylko na to żeby cię poznać i jak się dowiedziała to modliłam się tylko o to abyś mnie zaakceptowała i nie obwiniała o zabranie ci rodzica i o to abyś mnie polubiła. Gdy zobaczyłam cię dzisiaj jak weszłaś razem z Louisem i jak się uśmiechnęłaś moje serce skakało jak pojebane - zaśmiałam się na jej słowa, ale pozwoliłam kontynuować - Oczywiście współczuję ci sytuacji jaka cię spotkała, ale wierzę, że jesteś silna i z pomocą kochających cię osób dasz radę. Jeśli tylko na to pozwolisz to bardzo chciałabym zaliczać się do tych osób ponieważ naprawdę cię pokochałam i wiem, że z czasem ty pokochasz mnie. Twój tata cię kocha najbardziej na świecie i nie pozwoli by stała ci się krzywda. Pamiętaj o tym, dobrze? - skończyła, a ja szybko wstałam i podeszłam do niej. Kobieta wstała, a ja mocno się do niej przytuliłam. Wiem, że zastąpi mi prawdziwą matkę, której nigdy nie miałam.
- Dziękuję. Dziękuję za wszystko, za miłe słowa, za to, że naprawdę traktujesz mnie jak swoje dziecko mimo, że nim nie jestem. Dziękuję - powtarzałam słowa w jej stronę, a ona tylko kiwała głową. Podeszłam do taty, którego również przytuliłam. Następnie stanęłam nad siedzącym chłopakiem. Spojrzał na mnie i wstał. Przytuliłam go bardzo mocno. - Mój mały braciszek. Zobaczysz, że na pewno się dogadamy - powiedziałam i zaczęłam się śmiać widząc minę Brada. Szturchnął mnie lekko w żebro i sam zaczął się śmiać.
- Moglibyście pokazać mi gdzie mam spać? Jestem strasznie zmęczona - powiedziałam gdy siedzieliśmy w ciszy. Kobieta pokiwał głową i pociągnęła mnie po schodach na górę. Otworzyła drugie drzwi po lewej i mnie wpuściła.
- To jest pierwszy, taki jaśniejszy - powiedziała i miała rację. Pokój utrzymany był w jasnych kolorach, głównie beż i róż. Nie bardzo mi się spodobał, ale trudno. Chociaż przecież powiedziała, że to pierwszy.
pierwszy pokój
Ale wątpię, żeby mieli specjalnie dla mnie kilka pokoi. Nie jestem jakimś prezydentem żeby tak było.
- Podoba ci się? - spytała kobieta i się uśmiechnęła. Aż szkoda powiedzieć, że nie...
- Mmm nie jest zły, ale on nie jest za bardzo w moim stylu. Oczywiście wytrzymam w nim i się przyzwyczaję. - odpowiedziałam, ale blondynka zaczęła się śmiać. Zmieszana na nią spojrzałam, a ta machnęła tylko ręką.
- Tak myślałam, że ci się nie spodoba. Zwłaszcza po tym jak dzisiaj powiedziałaś jaka jesteś to już miałam pewność, że nie jest on w twoim stylu. I całkiem cię rozumiem. Mi się podoba, ale nie potrafiłabym w niej cały czas mieszkać. Nie musisz tu być, jest drugi pokój, który ci się na pewno spodoba - pociągnęła mnie za rękę w stronę drzwi.
- Jak to drugi? Kiedy zdążyliście to wszystko zrobić? - zadałam jej pytania, a ona zatrzymała się przed drzwiami na przeciwko.
- No drugi. Tamten był zrobiony kiedy się tu wprowadziliśmy, a ten - powiedziała i wskazała palcem na zamknięte drzwi - Zrobiliśmy wczoraj i dzisiaj, po tym jak twój tata oznajmił, że przyjdziesz nas odwiedzić.
- Skąd wiedzieliście, że u was zamieszkam? - zadałam jej kolejne pytanie.
- Zrobiliśmy to abyś jak będziesz przychodziła do nas to żebyś mogła spokojnie nocować - znów odpowiedziała i pociągnęła za klamkę wpychając mnie lekko do środka.
- O.mój.Boże! - to były jedyne słowa jakie w tej chwili mogły wyjść z moich ust. Przecież to nie jest pokoik, a sypialnia. Czuję jakbym znajdowała się w raju. Zakryłam usta ręką, aby nie zacząć krzyczeć na widok tego miejsca. Od zawsze marzyłam aby mieć pokój takiego rodzaju, ale nigdy nie myślałam, że moje
drugi pokój
marzenie się spełni. Pokój utrzymany był w bieli i czerni. Przed łóżkiem zwisały koraliki w kształcie kółek i kwadratów. Zamknęłam oczy nie mogąc nadziwić się temu wszystkiemu.
- Nie mogę tu mieszkać. To wszystko musiało kosztować fortunę. - zaczęłam gadać kiedy dotarło do mnie co to wszystko jest.
- Jak nie możesz?! To już kupione, postawione i jest twoje! - powiedziała głośno kobieta.
- Dobra, dobra. Widzę z tobą nie wygram - uśmiechnęłam się do niej i podeszłam do łóżka, na które się położyłam. Nigdy nie sądziłam, że łóżko może być tak wygodne. Zauważyłam, że pod ścianą stoją moje walizki i worki, których wcześniej nie widziałam.
- Rozejrzyj się i zejdź do nas na dół na trochę, dobrze? - spytała, a kiedy kiwnęłam głową, wyszła. Zostałam sama w moim królestwie. Nie wiem jak długo będę z nimi mieszkać, ale wiem, że pokocham to miejsce tak jak domowników. Podeszłam do worka i zaczęłam przeglądać ciuchy próbując znaleźć moją piżamkę. Nie było jej w tym więc zajrzałam do drugiego. Wyjęłam z niego moje kapcie i rzuciłam na podłogę. Przerzuciłam ubrania i w końcu znalazłam moją piżamę. [link]
Postanowiłam poszukać łazienki więc chwyciłam w ręce ubranie i wyszłam na korytarz. Zajrzałam do drzwi obok i na moje szczęście była to łazienka. Wcale się nie zdziwiłam widząc jej wystrój.
Ciekawa jestem skąd mają na to wszystko pieniądze. Ale tata pewnie jako lekarz dużo zarabia, a Esme pewnie też. Nie zastanawiając się długo weszłam pod prysznic zmywając wszystkie złe emocje.
Po umyciu wytarłam się wiszącym ręcznikiem i ubrałam moją piżamkę. Ręcznik odwiesiłam i umyłam porządnie twarz zmywając pozostałości makijażu. Wyszłam i na chwilę jeszcze weszłam do mojego pokoju zostawiając tam ciuchy i zakładając moje kapcie. Zeszłam powoli po schodach i zastałam tam...




Haha! Proszę bardzo i teraz domyślajcie się co zastała tam Stella... :) Ahh nie dobra ja...ucinam w takim momencie. Mam nadzieję, że rozdział się wam spodoba i będziecie komentować. Cieszycie się z tego, że zamieszkała z tatą? 
Kolejny pojawi się 28 lub 29 marca ponieważ w szkole mam trochę dziwnych sytuacji i ciężko mi je ogarnąć ale jakoś daję radę. Mam nadzieję, że będziecie czekać... 10 będzie bardzo długi ponieważ chcę w nim zamieścić dużo rzeczy, które przepełniają moją głowę. 
Jeśli macie jakieś pytania do mnie lub do bohaterów to zapraszam do zakładki 'kontakt'
Głosujcie w ankietach ^^
Pozdrawiam i do następnego, Violette xoxo

niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 8 ,,Gdzie są moje rzeczy?''

- Yyy...pieniądze - odpowiedziałam.
- Ile? - zapytał tym razem Harry. Spojrzałam na Louisa, miał strasznie nie obecny wzrok wbity w ziemię.
- 5 tysięcy - odpowiedziałam i położyłam kopertę na biurku. Założyłam ręce na piersi i patrzyłam w okno.
- Stella o co wam chodzi? - zajęczała brunetka wskazując jedną ręką Lou, a drugą mnie. Wzruszyłam ramionami i odwróciłam się w stronę szafy. Zaczęłam wyciągać z niej kolejne rzeczy i nie zwracać uwagi na resztę. Gdy składałam bluzkę poczułam szarpnięcie za łokieć, przez co ubranie wypadło mi z ręki i spadło na podłogę. - Jeśli mi nie powiesz co wam jest to ci normalnie zajebie dzisiaj! - krzyknęła poirytowana.
- Nic się nie stało - powiedziałam i poczułam walnięcie w tył głowy. Oczywiście nie mocne, ale zawsze coś.
- Stella nie denerwuj mnie - warknęła moja przyjaciółka.
- No ok ok już się nie denerwuj - podniosłam ręce do góry w geście poddania. - Jak ci mówiłam poznałam ojca i zaprosił mnie dzisiaj na kolację i zaprosił też Louisa i on powiedział, że pójdzie, a potem mi powiedział, że nie może, bo idzie z nimi na imprezę! - powiedziałam głośno i wskazałam dłonią na chłopaków - A wiesz co jest najgorsze? Że sama boję się tam iść i naprawdę wierzyłam, że pójdzie ze mną. Ale nie! Ja zawsze muszę się na kimś zawieść - ostatnie zdanie wyszeptałam i wytarłam dłonią lekko mokry policzek.
- No wiesz co Louis? Robisz dziewczynie nadzieję, a potem tłumaczysz się imprezą - powiedziała Madi i do niego podeszła. Chłopak skulił się lekko pod jej wzrokiem.
- Dobra nie zadręczaj go już. Możecie sobie iść muszę się spakować - westchnęłam widząc, że Louis nie wie co powiedzieć. Wiem, że ich wyprosiłam, ale naprawdę muszę się spakować.
- Wypraszasz nas? - zapytała Madi udając urażoną.
- Tak, idźcie sobie - uśmiechnęłam się.
- Ok pójdziemy pod jednym warunkiem, na razie wprowadzisz się do nas, póki sobie czegoś nie znajdziesz - powiedział stanowczo Harry, a reszta mu przytaknęła.
- Już coś mówiłam, ale już niech wam będzie - powiedziałam.
- No i to rozumiem - klasnął w dłonie Zayn - To widzimy się w sobotę rano u nas, tak?
- Taa tylko nie mam waszego adresu
- Wyślę ci sms-em - puścił mi oczko Harry. Przytaknęłam ruchem głowy i podniosłam bluzkę. Złożyłam ją i wsadziłam do walizki.
- Ale mam do któregoś prośbę - zaczęłam, a oni wstrzymali oddechy - Ktoś będzie musiał po mnie przyjechać i mi pomóc to wszystko zabrać - dokończyłam i zaśmiałam się na ich czerwone twarze.
- To masz załatwione - uśmiechnął się Louis i do mnie wstał. O odezwał się do mnie...
- Dobra, a teraz mi stąd wynocha - zaśmiał się i machnęłam do nich. Wybuchli śmiechem i pomału wyszli. Słyszałam, że schodząc po schodach rozmawiali, ale nie wiem o czym. Odwróciłam się od drzwi i schyliłam do szafy, aby wyjąć z dna karton. Postawiłam go na biurku i otworzyłam. Wyjęłam zdjęcia z mojego dzieciństwa. Spojrzałam na małą dziewczynkę stojącą i przytulającą się do wielkiego misia. Uśmiechnęłam się i samotna łza spłynęła po moim policzku. Szybko ją starłam i odłożyłam kupkę zdjęć na bok i wyjęłam z kartonu lalkę. Pamiętam jak zawsze lubiłam się nią bawić. Złapałam ją za jedną rękę kiedy nagle poczułam ciepłem ręce na biodrach i podbródek na ramieniu. Ze strachu machnęłam lalką i mój oprawca dostał nogą w nos. Usłyszałam jęknięcie, a następnie śmiech. Spojrzałam na tą osobę i kto to był? Louis.
- Nie wiedziałem, że bawisz się jeszcze lalkami - zaśmiał się i mnie puścił. Odwróciłam się do niego i zaśmiałam widząc czerwoną rysę na policzku. Walnęłam go lekko w ramię po czym zostałam przyciągnięta przez jego silne ramiona do siebie. Tym razem trzymałam lalkę z daleka od jego twarzy. - Przepraszam - powiedział w moje włosy, gdyż trzymałam głowę na jego piersi. - Słyszysz? Przepraszam - powtórzył.
- Wybaczam ci - odpowiedziałam i na niego spojrzałam. Oczy mu zabłyszczały i przybliżył twarz do mojej. Lekko musnął moje usta i się odsunął. Było mi mało więc teraz to ja przysunęłam twarz do jego i cmoknęłam go. Chłopak zaczął pogłębiać pocałunek, a ja chciałam go złapać za szyję, ale całkiem zapomniałam, że mam w ręku lalkę, przez co dźgnęłam go nią w oko. Szatyn złapał się za oko i zajęczał.
- Boże, przepraszam, zapomniałam, że mam ją w ręku - szybko wypuściłam lalkę z ręki i doskoczyłam do chłopaka.
- Spoko, nic się nie stało - uśmiechnął się i złapał mnie za ramiona.
- Ale twoje oko! - powiedziałam i palcem przejechałam po jego brwi. Rzeczywiście nic mu nie jest.
- Nic mi nie jest, naprawdę, nie panikuj - zaczął się śmiać i mnie przytulił. Odepchnęłam go ręką i odwróciłam się do niego plecami podchodząc do biurka. Złapał mnie w pasie i położył swoją głowę na moim ramieniu. Wyjęłam z niego kolejny stos zdjęć i położyłam je obok.
- Co ci jest? W ciąży jesteś czy jak, że masz takie wahania nastroju? - zaśmiał się, znowu.
- Nie jestem w ciąży! - krzyknęłam, ale zaraz się uciszyłam.
- To co ci jest? Raz jesteś miła i potulna, a później wulgarna i zdenerwowana? - spytał.
- Zawsze tak miałam, po prostu taka już jestem. Ale teraz bardziej, bo ta cała sytuacja z matką i poznanie ojca naprawdę mnie rozpraszają. - odpowiedziałam i wzięłam do ręki zdjęcie, na którym byłam ja, jakiś mężczyzna i kobieta. Czemu ja ich nie znam? Siedziałam na rękach u tego mężczyzny i uśmiechałam się do aparatu. Wyglądam na tym zdjęciu na bardzo szczęśliwą i miałam chyba około 5 lat. Ale czemu ja tego nie pamiętam?
- No dobrze, ale postaraj się być milsza, dobrze? - spytał i pocałował mnie w odkryte ramię. Wspominałam, że nadal stoję w piżamie? Nie? No to już wiecie. {link}.
- No ok, a pójdziesz ze mną do taty? Proszę - odwróciłam się do niego i założyłam ręce na jego ramiona.
- Serio Stella? Serio? - zapytał, a ja nie do końca wiem o co chodzi. - Musisz teraz o to pytać?
- Serio Louis? Serio? - powtórzyłam jego pytania i spojrzałam na zegarek. - Zostało mi do wyjścia jakieś 3 godziny, a ty się pytasz czy teraz jest na to czas? No chyba logiczne, że pytam teraz, a nie w ostatniej chwili.
- Oj no Stella - zaczął, ale mu przerwałam.
- Nie. Lepiej już nic nie mów, serio. Naprawdę się na tobie zawiodłam. - powiedziałam i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je, a następnie ręką wskazałam aby wyszedł. - Wyjdź już.
- Stella proszę cię - powiedział błagalnie podchodząc do mnie i łapiąc za rękę. Pokręciłam przecząco głową.
- Nie proś tylko wyjdź - powiedziałam bliska płaczu. Chłopak westchnął i chciał mnie pocałować, ale przekręciłam głowę i dostałam buziaka w policzek. Wyszedł już nic nie mówiąc.
Zamknęłam za nim drzwi i podeszłam do szafy. Zaczęłam pakować ciuchy dalej i wycierać kolejne łzy.

**2 godziny później**
Ciuchy już mam wszystkie spakowane. To co nie zmieściło się w walizkach wepchnęłam do dwóch worków i postawiłam wszystko pod ścianą. Zdjęcia i różne pamiątki wsadziłam do kartonu i zakleiłam, stawiając na jednej z walizek. Westchnęłam patrząc, że trochę tego jest. Spojrzałam na szafki i kompletna pustka. Poszłam do łazienki i z wczorajszych spodni wyjęłam karteczkę z adresem mojego taty. Spojrzałam na nią. Gdzie jest ulica Baker Street 78 BP ? Nigdy na niej nie byłam. Wyszłam z łazienki i położyłam papier na pustą szafkę. Chwyciłam wcześniej przygotowaną bluzkę i spodnie. Z powrotem weszłam do łazienki kładąc ciuchy na podłogę i weszłam pod prysznic. Ciepła woda spływała po moim ciele dając lekkie ukojenie. Po myciu wytarłam się ręcznikiem i ubrałam. Wyszłam z łazienki i założyłam pierścionek i kolczyki. Na stopy wsunęłam sandały na koturnie. Wiem, że to nie w moim stylu, ale chcę dobrze wyglądać.
strój Stelli
Pomalowałam rzęsy tuszem i usta błyszczykiem.
Spojrzałam na zegarek. Już 15:45. Zaraz muszę wyjść. Bardzo bym chciała żeby Louis tam ze mną poszedł, ale nie będę go zmuszać. Przez chwilę tępo patrzyłam w jeden punkt, ale z transu wyrwał mnie dźwięk telefonu. Dostałam sms-a od..Louisa.
''Skarbie przepraszam, pamiętaj, że jutro po ciebie przyjadę Louis xx''
Prychnęłam i usunęłam wiadomość nie odpisując na nią. Złapałam za kluczyki i wyszłam z pokoju zamykając go. Zeszłam po schodach i weszłam na chwilę do salonu. Nikogo tam nie było, ale słyszałam rozmowy z kuchni. Zgaduję, że tam się wszyscy znajdują. Nie rozmyślając już o nich wyszłam z domu. Zamknęłam cicho drzwi, a gdy się odwróciłam zauważyłam Louisa opierającego się o maskę jakiegoś samochodu. Uśmiechnął się i do mnie podszedł.
- Nie ładnie tak nie odpisywać - mruknął.
- Co ty tu robisz? Czyj to samochód? - zadałam pytania nie odpowiadając na jego uwagę.
- Czekam na ciebie, przecież idziemy na kolację do twojego taty. A samochód pożyczyłem od sąsiada - uśmiechnął się i złapał mnie za rękę ciągnąc w stronę pojazdu. Zatrzymałam się nagle, a razem ze mną szatyn.
- A czemu nie jesteś na imprezie?
- Bo się na nią nawet nie wybierałem? - odpowiedział pytaniem. Spojrzałam na niego jak na dziwaka, a on kolejny raz tego popołudnia się zaśmiał. - Już nie pytaj tylko chodź - pstryknął mnie palcem w nos i pociągnął do samochodu. Tym razem się nie opierałam i posłusznie weszłam do środka. Chłopak zajął miejsce za kierownicą i odpalił pojazd i ruszyli.
- Masz prawo jazdy? - spytałam zmieszana.
- Taa, podasz mi adres czy mam jechać na oślep? - spytał, a ja przypomniałam sobie, że zostawiłam kartkę z adresem. Złapałam się za głowę próbując przypomnieć sobie adres ojca. Jak to szło? Chyba wiem...
- Nie jestem pewna, ale Baker Street 72 BP - powiedziałam, ale jestem pewna, że coś pomyliłam.
- Nie jesteś pewna? - zapytał.
- Zapomniałam kartki, ale przeczytałam raz i myślę, że to tak - odpowiedziałam. - Jedź już.
- No jadę. A swoją drogą, ślicznie wyglądasz - uśmiechnął się nie odwracając wzroku od drogi.
- Dziękuje - odpowiedziałam i resztę drogi milczeliśmy. W tle leciała cicha muzyka z radia i nasze oddechy.
- Już jesteśmy - powiedział Louis i zaparkował samochód przed willą. Otworzyłam oczy szeroko nie mogąc uwierzyć, że tak mieszka mój tata. Wysiadłam powoli z auta i podeszłam do Louisa. - Sądzisz, że to tu?
- Nie wiem, ale myślę, że tak - odpowiedziałam i pociągnęłam go za rękę w stronę drzwi. Zapukałam lekko i czekałam, aż ktoś otworzy. Usłyszałam trzask i krzyk, a następnie zobaczyłam młodą kobietę, ale to na pewno nie jest Esmeralda. - Czy tu mieszka rodzina Hill'ów? - spytałam trochę zawstydzona.
- Co? Jakie Hille? Idź mi stąd zanim mąż wyjdzie - powiedziała kobieta i znów usłyszałam krzyk i płacz dziecka. - Co się patrzysz? Won - powiedziała i zamknęła drzwi.
- Co to było? - spytał Louis kiedy wyszliśmy z posesji.
- Jacyś psychopaci - uśmiechnęłam się. - Chodź sprawdzimy dom obok. - zaproponowałam, a raczej poinformowałam.
- I będziemy chodzić po całej ulicy szukając domu twojego taty? - spytał, ale spojrzałam na niego gniewnie przez co uniósł ręce w geście obronnym - Mi tam pasuje. - dopowiedział.
Weszliśmy na kolejne podwórko i podeszliśmy do drzwi. Tym razem Louis zapukał i złapał mnie za rękę. Chwilę poczekaliśmy i otworzył nam jakiś staruszek.
- Czy tu mieszka Ben Hill? - spytałam wzdychając.
- Przykro mi, ale nie. Nie znam takiej osoby. Do widzenia - powiedział i także zamknął mi drzwi przed nosem. Zaczynam się denerwować. Wyszliśmy z podwórka i przeszliśmy na kolejne. Usłyszałam jęki i wrzaski z domu. Zadzwoniłam dzwonkiem i chwilę poczekałam. Wyszedł młody chłopak w samych bokserkach. Zgaduję, że coś mu przerwałam.
- Czy tu mieszka Ben Hill? - spytałam nie wierząc w to.
- Kto? Nie znam nikogo takiego dziecko. Żegnaj - powiedział i chciał zamknąć drzwi, ale zatrzymałam ręką.
- A wiesz może gdzie mieszka? - spytałam z nadzieją.
- A czy wyglądam jakbym wiedział? Weź się odpierdol - odpowiedział i zamknął drzwi. Wkurzona krzyknęłam i w nie kopnęłam. Odciągnął mnie stamtąd Louis, stawiając na chodniku.
- Stella, uspokój się - powiedział i pociągnął mnie w stronę kolejnego domu. Wchodząc na podwórko zauważyłam 78 na bramce. Westchnęłam głośno i czekałam aż ktoś otworzy drzwi. Po chwili stanął przede mną młody chłopak na oko 18 lat.
- Proszę powiedz, że tu mieszka Ben, a ty jesteś Brad - powiedziałam błagając. Chłopak zaśmiał się i pokiwał głową.
- Tak to ja, chodźcie - uśmiechnął się i otworzył nam drzwi. Weszłam ciągnąc za sobą Louisa. - Mamo, tato Stella przyszła - krzyknął na cały dom, aż podskoczyłam. Przyjrzałam się mu z bliska i naprawdę jesteśmy podobni. Zauważył, że mu się przyglądam i znów się uśmiechnął. Usłyszałam stukot obcasów i nagle przede mną pojawiła się piękna kobieta. To chyba jest Esmeralda.
- Cześć jestem Esmeralda - uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę, którą uścisnęłam. - Ty pewnie jesteś Louis? - spytała podchodząc do mojego chłopaka. Szatyn skinął głową, a kobieta go przytuliła. Dziwne... Ale lepsze to niż moja matka. Przyjrzałam się jej. Ubrana była w prostą, czarną sukienkę z dodatkiem różu i czarne szpilki. Na jej szyi widniał naszyjnik w kształcie księżyca, a w uszach błyszczały małe gwiazdki. Jej nadgarstek ozdabiała złoto-czarna bransoletka. [link]. - Ben?! Ben gdzie jesteś? - krzyknęła kobieta.
- Idę już - usłyszałam i zobaczyłam mojego tatę w progu. Uśmiechnęłam się do niego.
- Stella, myślałem, że nie przyjdziesz. Widzę namówiłaś chłopaka? - zaśmiał się i mnie przytulił. Zaskoczona nic nie zrobiłam. - Widzę poznałaś Brada i Esmeraldę - powiedział gdy już stał naprzeciwko. Kiwnęłam głową i posłałam nieśmiały uśmiech do kobiety.
- Dobra dzieciaki, chodźcie do jadalni, zrobiłam kolację - powiedziała i pognała nas do jadalni.
Bardzo przytulne pomieszczenie. Brad zasiadł na krześle i poklepał miejsce obok patrząc na mnie. Ciągnąc za sobą Louisa usidłam po stronie okna, a szatyn obok mnie. Pod stołem złapałam go za rękę i lekko ścisnęłam dając mu znak aby się nie stresował. Kobieta weszła do pomieszczenia, jak myślę do kuchni z której zaraz wyszła z dwiema salaterkami. Postawiła na stole i zdjęła przykrywki. W jednej były ziemniaki, a w drugiej pysznie wyglądający kurczak. Dosiadł się do nas mój tata, a Esmeralda poszła jeszcze do kuchni. Wyszła z niej po 2 minutach niosąc różne sosy. Usiadła obok mężczyzny i się uśmiechnęła.
- Stella naprawdę się cieszę, że mogłam cię poznać. Wydajesz się być bardzo fajna i oczywiście jesteś bardzo piękna, ale nie tak piękna jak ja - zaśmiała się głośno, a ja otworzyłam buzię. - Żartuję przecież - powiedziała widząc moją minę. Uśmiechnęłam się niemrawo i poprawiłam włosy. - Proszę jedźcie - wskazała dłonią na jedzenie i sama włożyła sobie.
- Ja również się cieszę i mam nadzieję, że się z panią dogadam - zaczęłam, ale mi przerwała.
- O nie. Tylko nie pani, mów mi Esmeralda lub po prostu Esme - uśmiechnęła się i złapała za widelec.
- No więc Esmeraldo również się cieszę i muszę pan...ci powiedzieć, że na pewno się dogadamy - poprawiłam się widząc jej złą minę. Pokiwała głową i wskazała na kurczaka. Nie pewnie wzięłam i sobie nałożyłam następnie podając jedzenie Louisowi, który również trochę wziął i podał Bradowi. Nastolatek uśmiechnął się i wziął naczynie od starszego chłopaka.
- Stello powiedz, jak tam życie? Jak w szkole? Jak w domu? Opowiadaj trochę - powiedziała kobieta kiedy wszyscy zaczęliśmy jeść.
- Co tu opowiadać. Może hmm...to jest mój chłopak Louis, mam przyjaciółkę Madi. Mmm w szkole ujdzie z ocenami, z zachowaniem gorzej - zaczęłam, ale mi przerwała.
- Przepraszam, że ci przerwę, ale czemu gorzej z zachowaniem? - spytała. Wiedziałam, że zada takie pytanie, ale zamierzam być szczera, jak zawsze.
- No więc, jeśli tego nie wiecie to wam powiem, że jestem typem osoby szybko się denerwującej, jeśli trzeba to potrafię przywalić, dużo przeklinam, opuszczam lekcje, kłócę się z nauczycielami - wymieniałam wszystko co przyszło mi na myśl, a cała rodzina siedziała cicho i mi się przyglądała z szeroko otwartymi buziami. - Chodzę na imprezy i czasami piję. Jestem uparta i zawsze stawiam na swoim. Nawet dzisiaj zapomniałam karteczki z waszym adresem i jechaliśmy na oślep. Pomyliłam się i zaczęliśmy od 72 i szliśmy dalej, a najgorsze, że nikt nie wiedział kim jesteście, i tutaj dom obok jak wyszedł chłopak to mnie strasznie zdenerwował i jak zamknął mi drzwi przed nosem to w nie kopnęłam - uśmiechnęłam się.
- Wow - powiedział Brad.
- Właśnie, córciu nie wiedziałem, że taka jesteś - zaczął mój tata, ale Esme mu przerwała.
- Oj Bem to chyba normalnie w jej wieku - uśmiechnęła się kolejny raz tego wieczoru i wzięła w usta kolejny kęs kurczaka.
- A wracając jeszcze do pytania, to w domu to totalna porażka - skrzywiłam się lekko przypominając sobie o tej patologi.
- Dlaczego? - spytała kobieta. Kurczę...Jak na razie to mogę powiedzieć, że jest strasznie ciekawska i lubi żarty.
- Moja mama wyszła za takiego frajera co ma córkę i strasznie mnie denerwują i właśnie tato nie zgadniesz co kazała mi zrobić i jak was nazwała. - odłożyłam widelec chwytając szklankę z sokiem pomarańczowym i upijając trochę.
- Co? Jak? - zapytał.
- Mam dwa dni na wyprowadzkę. - zaczęłam, a mojemu tacie widelec wypadł z dłoni. - I powiedziała, że jesteś skurwysynem, a Esmeralda jest dziwką i jesteście razem ze swoim bachorem w Ameryce - dokończyłam, a mężczyzna zacisnął pięści. Wiem, że go to zdenerwowało, ale chcę żeby wiedział.
- Czemu tak powiedziała? - spytał do tej pory siedzący mój brat. Boże jak to dziwnie brzmi!
- Zdenerwowała mnie, bo nie chcieli mi dać moich pieniędzy i spytałam się jej czy kojarzy mojego tatę i ona was zwyzywała, a ja jej powiedziała, że to ona jest dziwką, a Verne skurwysynem a ta jego jebana Larrisa jest bachorem - odpowiedziałam całkiem spokojnie i poczułam wibrację w kieszeni. Wyjęłam telefon i zauważyłam, że matka dzwoni. - Przepraszam was na chwilę muszę odebrać. - powiedziałam i wstałam od stołu. Wyszłam na korytarz gdzie odebrałam telefon.

- Stella, wracaj w tej chwili do domu. Czemu nikomu nie powiedziałaś, że wychodzisz? Masz się już dziś wyprowadzić, ponieważ mamy gości i nam przeszkadzasz. - zaczęła gadać, a mi prawie telefon wypadł z ręki.
- Ty chyba sobie kurwa jaja robisz co? 
- Nie, ja mówię poważnie. Wracasz w tej chwili i zabierasz swoje rzeczy. 
- Naprawdę jesteś pojebana! Dałaś mi czas do niedzieli, a teraz co? Masz gości i przeszkadzam? Chuj mnie to obchodzi. Jestem teraz daleko od domu i wrócę późno 
- Albo wracasz w ciągu godziny albo spalę twoje rzeczy, wybieraj
- Dobra kurwa, będę za godzinę - rzuciłam od niechcenia i się rozłączyłam

Schowałam telefon do kieszeni i wróciłam do jadalni. Moja matka naprawdę jest chora psychicznie. Ma gości i nagle skraca mi czas? No kurwa tak nie będzie.
- Co się stało? To twoja matka dzwoniła tak? O co chodzi? Stella?! - potrząchną mną mój tata, gdy nie odpowiadałam na jego pytania. Ocknęłam się i złapałam dużo powietrza. 
- Tak to ona. Mówiłam wam, że każą mi się wyprowadzić, ale dali mi czas do niedzieli, a teraz zadzwoniła i powiedziała, że... - zaczęłam, ale nie mogłam dokończyć. Ja muszę jechać teraz do domu! - Proszę kto szybko zawiezie mnie do domu, a potem podrzuci do hotelu? - wstałam i rozejrzałam się po jadalni. Louis wstał i do mnie podszedł.
- Ale Stella! Powiedz co się stało? - powiedział głośno mój tata.
- Muszę zabrać moje rzeczy! Rozumiesz? Ona chce spalić moje ciuchy, zdjęcia, pamiątki, wszystko, bo jacyś jebani goście będą - odpowiedziałam i pociągnęłam Louisa do drzwi. - Odezwę się do ciebie.
- Nie! Stój! - krzyknął mój ojciec z salonu. Zatrzymałam się na chwilę i popatrzyłam na niego wyczekująco. Podszedł bliżej i złapał za swoją kurtkę, którą zarzucił na ramiona. - Jadę z tobą. Oni nie mogą tobą pomiatać - powiedział i wszedł na chwilę do salonu. - Nie długo wrócę. Tak będę na siebie uważał. Też was kocham. - usłyszałam i chwilę potem wychodziłam z Louisem i tatą do samochodu. - Nie tym. Chodźcie pojedziemy moim. - powiedział gdy chcieliśmy wsiąść do samochodu szatyna. Zdziwieni zawróciliśmy i wsiedliśmy do czarnego vana.
**pół godziny później**
Po krótkiej i cichej jeździe podjechaliśmy pod mój dom. Tak właściwe to nie mój.
- Pójdę tam sama i w razie co to was zawołam ok? - powiedziałam nie będąc tego pewna. Skinęli głowami, a ja wysiadłam z samochodu. Szybko pokonałam odległość dzielącą mnie z drzwiami, następnie przez nie weszłam. Już z progu słyszałam walenie na górze więc szybko tam pobiegłam. Moja matka i Verne stali przed drzwiami mojego pokoju i w nie walili, a obok stało 2 gości i 2 kobiety. Gdy zauważyli, że tam stoję od razu na mnie spojrzeli.
- Co tak długo? Miałaś być tu 10 minut temu - powiedziała z wyrzutem moja matka.
- Chuj mnie to obchodzi. Gdzie są moje rzeczy?! - krzyknęłam.
- W środku. I otwieraj te drzwi, bo je wyważę - odpowiedział Verne i spojrzał na mnie z wyższością. Podeszłam i je otworzyłam. A w środku zauważyłam jeden wielki bałagan. Moje ciuchy były wszędzie. Co kurwa?
- Jak to się kurwa stało?! Czemu to zrobiliście?! - krzyknęłam zdenerwowana zbierając ciuchy i wciskając je do walizek.




Obiecałam i jest. :) Mam nadzieję, że się spodoba, bo bardzo się nad nim starałam. Mówiłam, że poznacie Esme i Brada i trochę poznaliście. Może nie o tym myśleliście, ale jest tak.
Przepraszam za błędy i za to, że taki krótki.
Kolejny pojawi się 25 lub 26 marca. Komentujcie ten i piszcie co wam nie pasuje a co może być.
Bardzo dziękuję za komentarze pod rozdziałem 7. Bardzo miło mi się pisze wiedząc, że ktoś to czyta.
Jak myślicie co będzie dalej? Kim są tajemniczy goście? 
Pozdrawiam, Violette xoxo

piątek, 21 marca 2014

Rozdział 7 ,,Dostaniesz swoje pieniądze...''

Podchodzi do barku, z którego wyciąga...wódkę. No tak, cóż innego mógłby wyciągnąć?
- Mogę już iść? - pytam znudzona. Matka spogląda najpierw na Verne, a później na mnie.
- Tak. Na wyprowadzkę masz czas do końca tygodnia, czyli trzy dni. - mówi i podchodzi do męża. Wzdycham i ciągnę Louisa na górę. Wpadamy do pokoju i od razu padam na łóżko. Przez to wszystko całkiem zapomniałam o bolącej nodze.
- Louis co ja mam zrobić? Gdzie mam zamieszkać? - jęczę i cały czas się zastanawiam. Mam dopiero 19 lat, a to mało. I już mam zamieszkać sama.
- Nie wiem, możesz wprowadzić się do nas. - mówi i drapie się po karku.
- O nie. Odpada. Po pierwsze nie będę wam się zwalać na głowę i tak jest was troje, a po drugie...nie ma drugiego - śmieję się z własnej głupoty. Ale i tak nie mogę z nimi zamieszkać, po prostu nie mogę.
- Aj ty, jak zawsze kombinujesz - uśmiecha się i siada obok mnie. Spoglądam na zegarek. Jak ten czas szybko leci. Już jest 14:35. Chłopak siada i opiera się plecami o ścianę. Kładę się tak, że mam głowę na jego kolanach, a nogi na poduszce.
- Pomyślę o tym później, na razie jestem z tobą i muszę się cieszyć - mówię, a chłopak zaczyna bawić się moimi włosami.
- Boli cię noga? Czy już nie? - pyta po dłuższej chwili ciszy.
- Taa, ale nie tak jak wcześniej - odpowiadam i zamykam oczy. Wyobrażam sobie jak to jutro będzie na kolacji z moim tatą. Jego dziewczyna mnie polubi? A jego syn? Dogadamy się?
- A co z maścią co przepisał twój tata? - dopytuje.
- W dupie mam jakieś maści. Przejdzie i bez tego. - odpowiadam.
- Och wróciła ta wredna Stella - śmieje się ze mnie.
- Nigdzie nie odchodziłam - również się uśmiecham.
Siedzimy w ciszy przez kolejne 10 minut, aż w końcu chłopak ją przerywa.
- Wiesz co? Chyba nie powinienem iść jutro na tą kolację - mówi lekko zmieszany.
- Czemu?
- No wiesz, to twój tata, dopiero go odnalazłaś i masz poznać jego rodzinę, do czego tam ja?
- Rozumiem. - od razu mój uśmiech znika. Ale chwila...Wiem już dlaczego on nie chce iść. Jutro jest piątek, a co za tym idzie? Impreza. Cóż nie pójdę na nią, a on chce to niech idzie.
- To nie sprawa mojego ojca tylko tego, że chcesz iść na imprezę z Harrym prawda? - mówię i otwieram oczy. Przyglądam mu się przez chwilę on kiwa niepewnie głową. Wiedziałam... - Było powiedzieć od razu. Nie robiłabym sobie nadziei, a tak naprawdę myślałam, że tam ze mną pójdziesz, ale rozumiem, że impreza jest ważniejsza. - dokańczam i wstaję z jego kolan. Siadam do niego plecami i wycieram łzę, która mi wypłynęła.
- Stella, to nie tak - zaczyna i łapie mnie za ramię, ale strzepuję jego rękę.
- Idź już. Jutro musisz iść do szkoły - mówię i czuję rosnącą gulę w gardle. Naprawdę nie chcę żeby szedł, ale nie potrafię tego powiedzieć.
- Stella - mówi błagalnie - Spójrz na mnie - wstaje i podchodzi bliżej mnie. Odsuwam się i słyszę jak wzdycha.
- Wyjdź - mówię cicho i zamykam znów oczy. Staram się nie rozpłakać, ale ciężko mi to wychodzi.
- Dobrze, ale odezwij się potem - mówi i całuj mnie w głowę po czym słyszę zamykanie drzwi. Wstaję i podchodzę do nich. Patrzę jak znika ze schodów, a następnie wychodzi z domu. Zbliżam się do okna i widzę jak chłopak rozgląda się po okolicy i wyciąga telefon. Naprawdę chciałam, żeby został, ale nie teraz. Zresztą ja sama nie wiem co chcę. Zamykam drzwi i gdy mam pewność, że jestem sama, padam na łóżko i zaczynam płakać. Nie wiem co się ze mną dzieje, ale jakaś wrażliwsza się zrobiłam. Muszę z tym skończyć. Z chęcią bym poszła potańczyć, ale nie mogę... Słyszę pukanie do drzwi, a raczej walenie.
Wycieram oczy dłonią po czym wstaję i otwieram drzwi. Widzę w nich Larrisę i Logana. Czego oni tu kurwa chcą?
- Czego? - warczę i poprawiam włosy.
- Chciałam ci powiedzieć, że po twojej wyprowadzce będę miała twój pokój i cieszę się, że w końcu zrobili z tobą porządek - piszczy suka i się uśmiecha. Nie myśląc długo zamachuję się i wymierzam jej siarczysty policzek. Chwieje się na nogach i gdyby nie chłopak za nią na pewno by upadła. - Jak mogłaś?
- Jak widać mogłam. Nie martw się już w sobotę mnie tu nie będzie i bierz sobie co chcesz szmato - mówię i zamykam szybko drzwi, po których następnie zjeżdżam w dół. Gdzie ja się podzieję? Może i dostanę kasę, ale co mi z tego? Mogę se wybudować dom, ale nie będę w nim sama mieszkała.
Spoglądam na zegar i widzę godzinę 16:13.
Nie wprowadzę się do chłopaków, bo będę zawalała im głowę. Do Madi też nie. Co ja mam zrobić?!
Wstałam z podłogi i podeszłam do mojej szafy, którą otworzyłam. Mam strasznie dużo ciuchów. Z pod łóżka wyjęłam walizkę i ją otworzyłam. Zaczęłam ściągać z wieszaków bluzy, swetry i składać do walizki. Musi mi się wszystko zmieścić w 2 walizkach. A to jest nie możliwe...
Moje pakowanie przerwał mi dzwoniący telefon. Spojrzałam tym razem na wyświetlacz i zauważyłam imię mojej przyjaciółki. Wahając się odebrałam i przyłożyłam słuchawkę do ucha.
- Czego?
- Może trochę grzeczniej, nic ci nie zrobiłam.
- Dobra co chcesz?
- Nie uwierzysz co się stało?! 
- No nie wiem, co?
- Jedziemy na wycieczkę - pisnęła mi do ucha.
- I co w związku z tym? - zapytałam trochę znudzona.
- Nie cieszysz się? Będzie fajnie, mówię ci. 
- Taa na pewno
- A wiesz gdzie? Na Bora Bora - zaczęła krzyczeć. Że gdzie?
- Co kurwa? Bora Bora? Przecież to wyspa! Droga wyspa! 
- Tak wiem, ale pół ceny płaci szkoła, a pół my!
- Czyli ile my płacimy? 
- Jak się nie mylę to 2 tysiące albo 2 i pół 
- Aaa, nie wierzę - sama zaczęłam się cieszyć.
- Jak masz czas to wpadnę i ci opowiem, jestem niedaleko twojego domu
- Oczywiście, widzę cię za 5 minut u mnie. - zaśmiałam się i wstałam z podłogi na której siedziałam.
- Już idę. Wyjdź po mnie - powiedziała i się rozłączyła.
Rzuciłam telefon na łóżko i zeszłam pomału po schodach. Noga jakoś przestała mnie boleć więc mogłam iść normalnie. Z salonu dalej dochodziły śmiechy i rozmowy więc zgaduję, że tamci faceci jeszcze nie poszli. Podeszłam do drzwi, które otworzyłam. Z racji, że byłam na bosaka nie mogę wyjść za daleko więc zeszłam tylko po schodkach i ustałam przy bramce. Z daleka widziałam uśmiechniętą twarz Madi. Gdy mnie zobaczyła od razu zaczęła biec. Uśmiechnęłam się do niej i wpuściłam na podwórko. Przytuliła mnie do siebie, a mi poleciała łza. Ale nie wiem czemu. Może temu, że robisz się ciapowata? Podpowiada mi głosik w głowie, ale szybko się otrząsam.
- Co u ciebie? Gdzie Louis? Odpowiadaj - zaczęła nawijać i pociągnęła mnie za rękę do mojego domu.
- Chujowo, ale stabilnie. A Louis sobie poszedł - odpowiedziałam, gdy szłyśmy po schodach do mojego pokoju. Jeszcze mojego.
- Czemu chujowo? Co się stało? Gdzie poszedł Louis i czemu? - zatrzymała się nagle i znów zadała pytania.
- Powiem ci jak wejdziemy do mnie, chodź - odpowiedziałam i powędrowałyśmy do pokoju. Dziewczyna gdy zobaczyła walizkę na ziemi od razu się zatrzymała.
- Gdzie wyjeżdżasz? - od razu spytała.
- Nigdzie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Możesz mi wszystko wytłumaczyć?! Nic nie rozumiem - odpowiedziała i usiadła zrezygnowana na łóżku.
- Okej. To było tak... Wczoraj gdy poszliście to Louis został ze mną na noc i rano spytał czy chcę być jego dziewczyną i się zgodziłam - zaczęłam mówić, a ona zaczęła się uśmiechać - I pokłóciłam się znów z 'rodzicami' - zrobiłam cudzysłów w powietrzu na ostatni wyraz - I zaczęliśmy żartować i upadłam i bolała mnie noga i pojechaliśmy do szpitala i okazało się, że lekarzem jest mój biologiczny tata, rozumiesz? I jak wróciliśmy to matka chciała porozmawiać, więc porozmawialiśmy i ona znalazła psychologa dla mnie i ginekologa i agenta nieruchomości - dokończyłam na jednym wdechu. Dziewczyna otworzyła szerzej oczy.
- Czekaj...co?! Znalazłaś ojca? Po co psycholog? Po co ginekolog i agent nieruchomości? - zaczęła zadawać pytania, sama się gubiąc.
- No okazało się, że mam brata przybranego czy jakoś tak. Psycholog, bo matka stwierdziła, że mi potrzebny. Ginekolog, bo jak wczoraj przyszła i powiedziała, że jest w ciąży to też jej powiedziałam, że jestem w ciąży i nie wiem z kim. I chciała żebym usunęła dziecko. - odpowiedziałam na jej pytania, ale zapomniałam o agencie nieruchomości. 
- Ale nie jesteś w ciąży prawda?
- No nie. A i agent nieruchomości, bo kazali mi się wyprowadzić do niedzieli - powiedziałam. 
- Jak to wyprowadzić?! Za co będziesz żyć? 
- No powiedzieli, że dadzą mi 50 tysięcy i będą mi przesyłać 5 tysięcy miesięcznie, ale powiedziałam, że jeśli chcą się mnie pozbyć to też mam warunki i chcę 65 tysięcy na starcie i po 15 miesięcznie. No i się zgodzili, bo powiedziałam, że jak nie to złoże zeznania i pójdą siedzieć. - odpowiedziałam jej i usiadłam na podłodze.
- Okej rozumiem, chyba - powiedziała, a ja się zaśmiałam. - Gdzie teraz będziesz mieszkać? Jeśli chcesz to możesz do mnie. Moi rodzice nie będą mieli nic przeciwko temu. - zaoferowała, ale ja od razu pokręciłam przecząco głową.
- O nie, odpada. Louis też mi proponował abym zamieszkała z nim i z chłopakami, ale nie mogę. Na razie pójdę do hotelu, a później może wynajmę jakąś ruderę - powiedziałam to co wymyśliłam. I tak zrobię.
- Uparta jesteś - powiedziała i walnęła mnie w ramię.
- Powinnaś to wiedzieć już dawno - uśmiechnęłam się i chciałam wstać, ale akurat teraz noga dała o sobie znać i upadłam. Madi szybko do mnie doskoczyła i pomogła mi wstać. - Kurwa. - zajęczałam, gdy posadziła mnie na łóżku.
- Właśnie co ci w nogę? 
- Długa historia. Mam dość używania języka na dzisiaj, ale upadłam przez Louisa i jak byłam w szpitalu to okazało się, że to tylko zbicie. - powiedziałam.
- Aha no dobrze
- A ty opowiadaj o Bora Bora - powiedziałam uradowana. Dziewczyna aż podskoczyła z radości.
- A już. No to jak ci mówiłam, lecimy czy tam płyniemy na Bora Bora na dwa tygodnie. Wylatujemy 13 czerwca - pisnęłam radosna. - I to jest tak, że szkoła płaci pół ceny, a uczniowie resztę - dokończyła.
- To niemożliwe - złapałam się za twarz. Nie wierzę w to!
- Oj możliwe - powiedziała i mnie przytuliła. - A ja akurat mam tyle ile trzeba, bo oszczędzałam przez rok szkolny i mam! - uśmiechnęła się.
Po naszej rozmowie posiedziałyśmy chwilę, Madi opowiedziała mi jak było w szkole i oczywiście według mnie to nuda. I poszła do domu. Gdy wyszła była już 19:12. Zostawiłam walizkę i położyłam się na łóżku.
Chwyciłam laptopa i go uruchomiłam. Położyłam sobie na kolanach i zaczęłam przeglądać różne strony. Weszłam w moją muzykę i napotkałam piosenkę w języku polskim. Pamiętam, że kiedyś uczyłam się tego języka przez 2 lata, ale potem odpuściłam. Włączyłam ją i zaczęłam się jej przysłuchiwać i przypominać niektóre słowa. Najsłodsze jakie kiedykolwiek słyszałam to 'Kocham cię'. Polacy wymawiają to tak ładnie i czysto, a ja? Ja plączę sobie język. Po dwóch godzina siedzenia i przeglądania internetu zamknęłam komputer i poszłam do łazienki. Zdjęłam ubrania i weszłam pod prysznic. Woda spływała po mnie dając ukojenie. Dużo się dzieje ostatnio.
Po wyjściu i wysuszeniu się położyłam się na łóżko. Naszła mnie myśl żeby zadzwonić do Louisa, ale lepiej nie. Dalej jestem na niego zła. Chociaż może to smutek, sama nie wiem. Nim się obejrzałam już spałam.

***następny dzień***
Obudził mnie czyjś oddech na policzku. Nie pamiętam, żeby ktoś wczoraj u mnie zostawał. Otworzyłam oczy i krzyknęłam ze strachu. Nade mną zwisała uśmiechnięta twarz Louisa. Obejrzałam się w prawo i zobaczyłam Madi, Zayna i Harrego. Co oni tu robią? Powinni być w szkole. Chyba, że przespałam cały piątek i mamy sobotę, ale to raczej odpada.
- Co wy tu kurwa robicie? Czemu mnie obudziłeś? Kto was wpuścił? - zaczęłam zadawać pytania. Szatyn, który nade mną był teraz stał obok loczka. Wszyscy się zaśmiali gdy na mnie spojrzeli. O co im chodzi? Mam coś na twarzy? Jeszcze się nie malowałam. 
- Po pierwsze nie przeklinaj, po drugie obudził cię, bo jesteś nam potrzebna, musimy porozmawiać, a po trzecie sami weszliśmy, drzwi były otwarte, a nikogo nie ma w domu. - odpowiedział Harry.
- Co kurwa? Czemu ja ciągle muszę z kimś rozmawiać?! Nie możecie wszyscy dać mi świętego spokoju?! Od kiedy wchodzi się do czyjegoś domu, gdy jest otwarte?! - zaczęłam na nich krzyczeć i wstałam z łóżka. Mam dzisiaj strasznie zły humor i nic go nie poprawi, a jeszcze wieczorem idę na kolację.
- Przestań na nas krzyczeć - uniosła się Madi - Chcemy pogadać o wycieczce i o mieszkaniu, ale ty jak zwykle masz swoje humorki! - dokończyła, a ja się troszkę więcej ze złościłam.
- Czy ja wam czegoś nie powiedziałam o mieszkaniu? Znajdę sobie jakąś ruderę i już! Nie róbcie problemu i nie próbujcie mi pomagać, bo poradzę sobie sama! - krzyknęłam i usiadłam z przypływu złości.
- Kurwa Stella! Nie możesz chociaż raz przyjąć tej jebanej pomocy?! - odkrzyknęła również i zbliżyła się do mnie. 
- Skoro jest jebana to po chuja mi ją oferujecie? - odpowiedziałam pytaniem. Brunetka złapała się za głowę i wrzasnęła. Jak ona się denerwuje, to nie jest fajnie. Ja robię to cały czas więc to co innego. 
- Słuchaj - zaczęła, a ja wstałam - Gówno mnie obchodzi, że poradzisz sobie sama! Wiem, że dałabyś radę, ale jestem twoją przyjaciółką i muszę ci pomóc czy tego chcesz czy nie - dokończyła, ale już spokojniej. Może ma rację. Zawsze próbuję być samodzielna, ale ja po prostu taka jestem.
- Muszę to przemyśleć - odpowiedziałam cicho. Spuściłam głowę i usłyszałam, że ktoś mnie woła. 
- Nie zamierzasz zejść? - spytał mnie Zayn. No tak on nie wie jaką mam rodzinę. Chociaż skoro przyszedł to mu na pewno powiedzieli. 
- Taa już idę - odkrzyknęłam i się podniosłam. Stawiałam małe kroki w stronę drzwi nie patrząc na przyjaciół.
Zeszłam pomału po schodach i skierowałam się do salonu. Siedział tam ten sam facet co wczoraj i jak się nie mylę to jest on psychologiem, a obok niego moja matka i Verne. Ustałam w przejściu i popatrzyłam wyczekująco. Nadal byłam w piżamie i jak na razie nie mam zamiaru tego zmienić. 
- Stella mogłabyś się ubrać - zajęczała moja matka, ale machnęłam ręką. - Czemu drzwi były otwarte? - spytała. 
- Chuj mnie to obchodzi - odpowiedziałam i wzruszyłam ramionami. 
- Stella zachowuj się trochę. Pamiętasz pana Horana? Przyszedł z tobą porozmawiać - powiedziała.
- Chyba cie pojebało, nie będę z nikim rozmawiać, a na pewno nie z psychologiem, jeśli uważasz, że jest on potrzebny mi, to lepiej wybierz się do psychiatry - warknęłam i skierowałam się kuchni. Zaschło mi trochę w gardle. Już miałam wchodzić kiedy ktoś złapał mnie za rękę. Westchnęłam i się odwróciłam. Za mną stał Verne z srogim wyrazem twarzy. Uważaj, bo się ciebie boję.
- Nie skończyliśmy rozmawiać, siadaj - powiedział i siłą posadził mnie na kanapie. Szybko się zerwałam i stanęłam na środku pokoju. Położyłam ręce na biodrach i wzięłam głęboki oddech.
- Teraz mnie słuchacie - zaczęłam i usłyszałam prychnięcie ze strony matki - Nie mam zamiaru rozmawiać z żadnym psychologiem. Wiem, że macie mnie dość, ja was również, ale zostało nam już tylko - spojrzałam na zegar. Już 10:30. - niecałe 20 godzin wspólnego towarzystwa i się wyniosę. Więc teraz, w tej chwili widzę pieniądze na stole. - dokończyłam.
- Jakie 20 godzin? Masz czas do niedzieli! - powiedziała moja mamusia. 
- I co z tego? Dzisiaj o 16 wychodzę i wrócę późno, a rano się wynoszę. Nie mam zamiaru spędzać z wami ani dnia dłużej. - odpowiedziałam i poprawiłam włosy. To chyba mój taki nawyk. - Więc poproszę pieniądze, teraz. - warknęłam.
- Gdzie dzisiaj wychodzisz? Kiedy się spakujesz? - znów moja matka zadała pytania.
- Nie udawaj, że cię to interesuje. Spakuję się teraz i już. - odpowiedziałam jej z niechęcią. Verne wstał i podszedł do barku. Znów wyjmie wódkę?
- Dostaniesz swoje pieniądze - powiedział i mnie trochę zdziwił. Wyjął jakieś pudło, które postawił na stole.- Wolisz gotówkę, czek czy przelew? - zapytał. 
- Teraz poproszę 5 tysięcy gotówką, a 60 na konto - odpowiedziałam.
Mężczyzna wyjął dwie koperty i mi je wręczył. Otworzyłam i znajdowały się tam pieniądze. 
- A teraz usiądź tu i patrz, że przelewam 60 tysięcy do ciebie - powiedział i otworzył laptopa. Zajęłam miejsce obok, ale w bezpiecznej odległości. Popatrzyłam chwilę i gdy byłam pewna, że pieniądze są już moje wstałam.
- Dziękuję bardzo. Co miesiąc widzę 15 tysięcy i ani chuja mniej. - powiedziałam i skierowałam się w stronę schodów.
- O której dokładnie się wyprowadzasz? - spytała moja matka. Zatrzymałam się na chwilę i pomyślałam.
- Około 11 
- Dobrze, ale nie chcę cię widzieć w tym domu więcej - dopowiedziała, a ja prychnęłam i się cofnęłam. Stanęłam naprzeciwko niej i zacisnęłam pięści. 
- Myślisz, że jestem na tyle głupia żeby wrócić do tej jebanej patologi?! - ona kiwnęła głową, a ja się roześmiałam - Pojebana jesteś myśląc tak. - powiedziałam i się odwróciłam. Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł. Spojrzałam jeszcze raz na nią i schyliłam się do jej ucha. - Kojarzysz Ben'a Hill'a? - wyszeptałam, a ta zamarła. 
- Toć to zwykły skurwysyn, on jest teraz w Ameryce ze swoim bachorem i tą dziwką, a mnie zostawił tu z tobą - machnęłam rękami, a ja się zaśmiałam, znowu.
- Skurwysynem możesz nazwać swojego teraźniejszego męża i jego bachora, a dziwką jesteś ty - splunęłam i szybko wyszłam nie czekając na jej reakcję. Na schodach stali moi przyjaciele z szeroko otwartymi buziami. Szybko wleciałam po schodach i się zaśmiałam trącając ich lekko. Weszłam do pokoju i zauważyłam, że moja walizka jest do połowy pełna. Ale przecież ja schowałam do niej tylko trzy bluzy i jedne spodnie, bo więcej nie zdążyłam. Odwróciłam się i napotkałam uśmiechniętą twarz Madi.
- Co to ma być? - spytałam.
- No pomogłam ci się trochę pakować - wzruszyła ramionami i usiadła razem z Zaynem i Harrym na sofie.
- A tak w ogóle to czemu wy nie jesteście w szkole?
- No nie chciało nam się iść i przyszliśmy do ciebie - odpowiedział Harry jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Ale nie będę wnikać.
- A co masz w tej kopercie? - spytał Zayn.
- Yyy.... - zawahałam się nad odpowiedzią...


Jeej! Nie wierzę! Udało mi się ten rozdział napisać w 3 godziny. Nie wiedziałam, że mam takie możliwości... xD Bardzo łatwo mi się ten rozdział pisało i dlatego jest. Powiedziałam, że będzie jutro albo pojutrze ale bardzo chcę go wam dodać, bo nie wytrzymam. Kolejnego możecie się spodziewać w niedzielę. Chyba, że znowu mi strzeli i napiszę go w 3 godziny. xD
Dziękuję za bardzo miłe komentarze. One na prawdę dodają chęci do pisania.
Ile teraz komentarzy? 5/6 ?
Oczywiście nie musicie, bo was do tego nie zmuszam po prostu bardzo się cieszę gdy widzę tyle komentarzy, a to się równa z tym, że mam chęci do pisania. Bo wenę to ja mam na razie cały czas do tego bloga. :)
Przepraszam, że taki krótki i nudny jak flaki z olejem, ale następny będzie lepszy.W 8 poznacie Brada i Esmeraldę. 
Ciekawa jestem czy podoba wam się mój styl, sposób pisania? 
Pozdrawiam, Violette xoxo

czwartek, 20 marca 2014

Rozdział 6 ,,Masz się wyprowadzić...''

- Tata? - spytałam i poczułam, że łzy zbierają mi się w oczach. Spojrzałam na Louisa, który stał z szeroko otwartymi oczami i się patrzył.
- Tak, to ja. Boże jak się cieszę, że tu przyszłaś - powiedział i się ode mnie odsunął. Odnalazłam ojca nawet go nie szukając. Ale się cieszę.
- Też się cieszę, ale mógłbyś zbadać mi nogę? - krzywo się uśmiechnęłam czując coraz większy ból w kostce. Czemu ja jestem taką niezdarą i musiałam się przewrócić?
- A tak, chodź siadaj - powiedział i wskazał dłonią specjalny fotel albo powinnam nazwać to stołem. Na jednej nodze podskoczyłam i z pomocą mężczyzny usiadłam. On sam przysunął sobie krzesełko, na którym usiadł. Zdjął moją balerinkę i podwinął nogawkę. Spojrzałam i zobaczyłam jedną wielką fioletową gulę.
- No ładnie to nie wygląda. Zaraz zrobię prześwietlenie i będę wiedział co ci jest - powiedział i odszedł do stolika obok. Nacisnął coś na jakimś komputerze i się uśmiechnął do mnie. Odwzajemniłam uśmiech i spojrzałam na Louisa, który cały czas stał w tym samym miejscu. Pokiwałam głową aby przyszedł do mnie, co uczynił. Uklęknął tak, że był na mojej wysokości. Przytuliłam się mocno do niego, a on znów zaczął mnie przepraszać.
- Jeśli coś ci się stanie to sobie tego nie wybaczę, ty przecież tańczysz, a bez nogi nie można - zaczął trajkotać, ale mi się nie chciało tego słuchać. Szybko przyciągnęłam jego twarz do swojej i cmoknęłam. Chłopak się uśmiechnął i skończył gadać.
- Posłuchaj, to nie twoja wina, mogłam ci nie zabierać telefonu i nie byłoby problemu. A po za tym, nie obetną mi nogi więc będę mogła tańczyć. - zaśmiałam się i akurat podszedł do mnie mój tata.
- Usiądź prosto i nie machaj nogą - powiedział i przysunął coś przypominającego latarnię. Ustawił to dokładnie nad moją stopą i dał jakąś szmatę, abym położyła sobie na nodze, żeby nie odbijało światło. Wykonałam wszystko co trzeba i czekałam.
- Teraz trzeba trochę poczekać, a ty w tym czasie opowiadaj. Kim jest ten 'kutas'? - spytał robiąc cudzysłów w powietrzu na ostatni wyraz. Zaśmiałam się na jego słowa, a razem ze mną tata.
- To jest Verne, drugi mąż mamy, taki kutas, że sobie nie wyobrażasz - uśmiechnęłam się.
- Od kiedy jest z twoją mamą? Czemu kutas? - zadał kolejne pytania.
- Od pięciu lat się spotykają, a od trzech są małżeństwem - skrzywiłam się - I on na inne określenie nie zasługuje.
- Dlaczego? - spytał mój ojciec i kliknął coś na monitorze. Kazał przekręcić mi nogę na bok i dalej opowiadać.
- Dlaczego? Ten chuj ciągle się ze mną kłóci, wyzywa mnie, a wczoraj przeszedł sam siebie.
- Po pierwsze nie przeklinaj tak, bo to nie ładnie - powiedział i się uśmiechnął - A po drugie co wczoraj zrobił?
- W szkole miałam drobne sprzeczki i po pierwszej lekcji poszłam potańczyć jak zawsze, a potem do centrum. Wieczorem wybierałam się na imprezę, ale na nią nie poszłam. No i z centrum handlowego wróciłam do domu, w którym była moja przyjaciółka Madi, Louis i Harry, przyjaciele, bo oni chcieli sprawdzić czy pójdę na tą imprezę noi jak szliśmy na górę, do mojego pokoju, to jak zwykle Larrisa weszła mi w drogę i zaczęłam się z nią sprzeczać i przyszedł Verne i mama i z nimi zaczęłam się kłócić i  mama mnie spoliczkowała, a potem Verne i jak chciał znowu to Louis stanął w mojej obronie i to on dostał - powiedziałam. Jak zwykle się rozgadałam i opowiedziałam więcej niż trzeba.
- Strasznie dużo mówisz - zauważył i się zaśmiał - Ale to co zrobił jest nie dopuszczalne!
- Wiem i dzisiaj jak mieliśmy jechać z Louisem tutaj to powiedział, że jak wrócę to musi ze mną porozmawiać, bo to ważne, ale nie wiem o co chodzi - powiedziałam.
- Dobrze. Już możesz usiąść normalnie. Teraz chwile poczekaj aż wyjdzie zdjęcie i opowiadaj. - powiedział, a ja zeszłam z tego stołu i z pomocą Louisa usiadłam na sofie.
- A nie masz już innych pacjentów? - spytałam.
- Na razie nie. Jesteś ostatnia, później mam przerwę godzinną. - uśmiechnął się i zaczął klikać coś w komputerze. - Kim jest ta Larrisa?
- To jest córka Verne, taka szmata - powiedziałam i ugryzłam się w język, miałam nie przeklinać. Ale ja nie umiem.
- Mówiłem ci coś - znów zwrócił mi uwagę i się uśmiechnął.
- No przepraszam, ale ja nie umiem inaczej, przyzwyczaiłam się do tego.
- Rozumiem. A wspominałaś coś o tańcu, to jak to jest?
- Od sześciu lat tańczę
- Co?
- Głównie tańce nowoczesne, hip hop, breakdance i takie tam. Chodzę nawet do szkoły tanecznej. - spojrzałam na Louisa, który cały czas siedział cicho. Mój tata również na niego spojrzał.
- A kim jest ten chłopiec? - uśmiechnął się szczerze, a Louis się troszkę zarumienił.
- To jest Louis. Jest moim chłopakiem od wczoraj - powiedziałam.
- Och rozumiem. Spróbuj mi ją tylko skrzywdzić a zobaczysz - pokiwał palcem w stronę Louis i się roześmiał. Szatyn również się zaśmiał, ale wiem, że jest spięty. - Wiesz dopiero cię odnalazłem, teraz nie mogę cię stracić. - powiedział tym razem do mnie.
- Wiem, ja też nie chcę cię stracić. Wiesz, że miałam zamiar cię szukać? - przypomniałam sobie moje zamiary. Mężczyzna się uśmiechnął. - Może powiedz coś o sobie teraz. Masz jakąś kobietę? - spytałam i poruszałam śmiesznie brwiami.
- Mam narzeczoną i syna - powiedział i zajrzał do szuflady.
- O czyli mam braciszka? - uśmiechnęłam się do niego.
- No nie można powiedzieć, że braciszka bo on ma 17 lat. - podrapał się po głowie. Ale jak? Przecież ja mam 19 to jak on może mieć 17? Chyba że...
- Czyli ty... - powiedziałam, ale nie mogłam dokończyć.
- Tak, zdradziłem twoją mamę. Między innymi dlatego was zostawiłem. Ale nigdy nie zapomniałem o tobie - powiedział i podał mi jakąś kopertę. Popatrzyłam na nią wielkimi oczami. Co tam się znajduje? - Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi tego za złe.
- Oczywiście, że nie. Nie rozumiem dlaczego, ale nie chcę wiedzieć. A co jest w tej kopercie? - powiedziałam zmieszana. Złapałam za brzeg koperty i zaczęłam obracać ją w dłoniach.
- Ja nie wiem, ale wiem, że nie kochałem nigdy twojej mamy, ale za to ciebie kocham całym sercem. Jesteś dla mnie ważna tak samo jak Brad. - powiedział, a ja wiem, że mówi prawdę. Widać to po jego oczach.
- Kim jest Brad? - spytałam, ponieważ nie znam nikogo o takim imieniu.
- To twój brat, jest strasznie podobny do ciebie - powiedział z dumą? Chyba tak.
- A mogę wiedzieć co jest w tej kopercie? - spytałam przypominając sobie o przedmiocie w moich dłoniach.
- Otwórz, jest tam zdjęcie mojej narzeczonej i Brada - powiedział i zachęcił mnie do otworzenia.
Nie pewnie złapałam za górną krawędź i lekko podniosłam. Tak jak mówił tata było tam zdjęcie. Ale czy jestem gotowa zobaczyć kobietę, z którą mój ojciec zdradził moją matkę? Oczywiście, że jestem. Po co ja się jeszcze zastanawiam? Szybko wyjęłam zdjęcie, które było tyłem. Przez chwilę się zawahałam, ale odwróciłam zdjęcie. Był na nim chłopak na oko 18 lat i kobieta. Bardzo piękna kobieta i podobna do syna. A ten syn był bardzo podobny do mnie.
- Widzisz podobieństwo? - spytał.
- Tak widzę - uśmiechnęłam się i chciałam oddać mu zdjęcie. On zatrzymał mnie gestem dłoni. O co chodzi?
- Zatrzymaj je sobie. Żebyś zawsze pamiętała, że masz brata - powiedział i teraz on się do mnie uśmiechnął - Jeśli chcesz mogę was umówić. Albo mam lepszy pomysł! Wpadnij wieczorem do mnie do domu na kolację. Poznasz Esmeraldę i Brada. - zaskoczył mnie swoją propozycją, już miałam mu odpowiedzieć gdy przerwał mi telefon. Odebrałam nie patrząc na wyświetlacz.
- Halo?
- Stella?
- Tak, kto mówi?
- To ja Harry, nie poznajesz?
- A no tak. Co  tam? Co chcesz?
- Chciałem spytać jak tam z Louisem i czemu nie ma was w szkole?
- Zobaczycie jak się spotkamy, a nie ma nas, bo jesteśmy w szpitalu.
- Co?! Co się stało?
- Spokojnie to tylko mały wypadek. Słuchaj muszę kończyć odezwę się później.Pa
Nie czekając na odpowiedź rozłączyłam się. Schowałam z powrotem telefon do kieszeni spodni i spojrzałam na mojego tatę.
- Z chęcią, tylko lepiej byłoby w weekend, ponieważ jutro idę do szkoły
- Ach no tak, zapomniałem. To zapraszam w piątek, czyli jutro o 17:00 do mnie. - uśmiechnął się co odwzajemniłam. - Oczywiście jeśli chcesz to możesz wziąć chłopaka. - powiedział i spojrzał na Louisa. Ten zrobił wielkie oczy i nie mógł nic powiedzieć.
- Oczywiście, że przyjdę. A z nim jeszcze pogadam - powiedziałam i złapałam Louisa za rękę.
- Tylko mam do ciebie prośbę. Jeśli możesz, to nie mów nic na razie swojej mamie, dobrze?
- I tak nie zamierzałam jej mówić. Są już te zdjęcia? - spytałam przypominając sobie
- A tak. Są i wynika z nich, że to tylko zbicie. Nic strasznego się nie stało.
- Czyli mogę wziąć udział w turnieju za miesiąc, prawda?
- Jakim turnieju? - unosi wysoko brwi.
- No tańca. Moja szkoła taneczna go organizuje i będą wszystkie szkoły taneczne w Londynie.
- Jeśli będziesz uważała to tak - posyła mi szczery uśmiech, który odwzajemniam. Przepisuje mi maść, a ja w tym czasie zakładam but. Z pomocą Louisa podchodzę do biurka, o które się opieram.
- Tu masz receptę na specjalną maść, którą musisz smarować nogę przez dwa tygodnie i zawijać bandażem. No i to wszystko, możesz iść do domu. A i dobrze by było gdybyś jutro jeszcze nie poszła do szkoły. - wstał i podał mi kartkę. Odprowadził mnie do drzwi, które następnie otworzył. - A jeszcze pamiętaj o zaproszeniu na kolację.
- Oczywiście, że pamiętam. Szkoda, że nie mam adresu - śmieję się, a razem ze mną tata.
- No tak. Zapiszę ci go na kartce, dobrze? - powiedział i podszedł do biurka. Chwycił kartkę i długopis i zaczął na niej bazgrać. Stoję oparta o ramię Louisa i mu się przyglądam. - Proszę - powiedział i podał mi karteczkę. Schowałam ją do kieszeni i spodni i przytuliłam lekko ojca.
- To do jutra - powiedziałam i z Louisem wyszliśmy z sali i skierowaliśmy się do windy. Gdy weszliśmy do pudła wcisnęłam 0 i przytuliłam się do ciała chłopaka.
- Cieszysz się? - spytał mnie.
- Nie wiem, chyba tak. Odnalazłam ojca nie szukając go, dowiedziałam się, że mam brata i jeszcze zostałam zaproszona na kolację, ale dowiedziałam się też, że moja mama była zdradzana kiedy ja byłam malutka i sama nie wiem. Ale obawiam się, tego co ten palant chce mi powiedzieć jak wrócę - zmartwiłam się przypominając sobie, że Verne chce ze mną porozmawiać.
- Nie martw się, pojadę z tobą i nic ci nie zrobi. - powiedział i wyszliśmy z windy. Poczułam wibrację w kieszeni i wyjęłam z niej telefon. Na wyświetlaczu pojawił się numer mojej matki. Odrzuciłam połączenie i schowałam telefon.
- Kto dzwonił? Czemu odrzuciłaś? - spytał Louis i otworzył przede mną drzwi. Skierowaliśmy się w stronę postoju taksówek, aby wrócić do mnie. Chociaż nie wiem czy chcę tam wracać.
- Moja matka, nie będę z nią rozmawiać. - odpowiedziałam, a chłopak tylko pokiwał głową w zrozumieniu.Otworzył przede mną drzwi jednej z taksówek i podał kierowcy mój adres. Dziwne, że tak szybko go zapamiętał. Przez drogę rozmyślałam o jutrzejszej kolacji. Właśnie! Miałam pogadać z Louisem.
- Pójdziesz ze mną jutro na kolację? - spytałam nie zwracając uwagi na mężczyznę przede mną.
- Yyy nie wiem czy to dobry pomysł - podrapał nie nerwowo po karku, a ja przewróciłam oczami.
- Oczywiście, że jest. Przecież mój tata sam cię zaprosił. Chyba mi nie odmówisz?
- Ech...no dobrze - powiedział i dał mi krótkiego całusa w nos. Zaśmiałam się na ten gest. Może i jestem z nim dopiero jeden dzień, ale na prawdę wiem, że czuję do niego coś bardzo mocnego.
Nim się obejrzałam już stałam przed moim domem. Louis zapłacił taksówkarzowi na co się skrzywiłam, ale nic nie powiedziałam. Szłam przytrzymując się ramienia Louisa, a gdy doszłam do drzwi szarpnęłam za klamkę. Drewniana powłoka otworzyła się, a ja usłyszałam hałas z salonu.
- Stella to ty? Jeśli tak to chodź musimy pogadać - usłyszałam krzyk mamy i po chwili ktoś zaczął się śmiać. Spojrzałam na Louisa, a on na mnie. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam do salonu. Ciekawe o czym będziemy rozmawiać...
- Czego chcecie? - spytałam, ale zauważyłam, że na sofie nie siedzi tylko moja matka i Verne, ale również trzech mężczyzn. O co chodzi? Wszyscy uśmiechają się do mnie, a ja wykrzywiam twarz w grymasie.
- Bądź grzeczniejsza. Chodź siadaj, twój kolega też może - powiedziała i poklepała miejsce na kanapie obok niej.
- Nie dzięki, postoje. Mówcie czego chcecie - powiedziałam głosem pełnym jadu.
- No to poznaj. To jest pan Bobby Horan - powiedziała i wskazała na pierwszego mężczyznę około 50. Zachłysnęłam się powietrzem słysząc to nazwisko. - Jest on psychologiem i pomoże ci rozwiązać twoje problemy - powiedziała, a mi oczy wyszły na wierzch. Czy ona znalazła mi psychologa? Niech najpierw sama się zbada.
- Weź przestań być żałosna i odpuść - powiedziałam i poprawiłam włosy.
- O nie młoda damo. Przekroczyłaś swoje granice i teraz będzie to co powinno - powiedziała i posłała fałszywy uśmiech w stronę facetów na kanapie. - Idź teraz po swoja siostrę Larrisę i musimy wszyscy porozmawiać to ważne - powiedziała, a ja westchnęłam. Nie mam ochoty dzisiaj krzyczeć więc wykonuję jej polecenie. Zostawiam Louisa samego, a ja skaczę po schodach do jej pokoju. Nie wierzę, że to robię.
- Larrisa rodzice wołają cię na dół, chcą poro... - zaczynam mówić głośno zanim jeszcze otwieram drzwi. Ale gdy to robię gwałtownie przerywam i staję nieruchomo.
- O mój Boże! - tylko tyle udaje mi się powiedzieć, gdy widzę Larrisę na łóżku, gołą, a na niej chłopaka. I to nie byle jakiego chłopaka, tylko Logana. To tam zniknął wczoraj. U niej w pokoju.
- Zamierzasz tak stać i patrzeć czy wyjdziesz? - pyta z pogardą chłopak. Zaczynam się śmiać z tego i szybko wyciągam telefon i robię im trzy zdjęcia. Wiem, że to niedorzeczne, ale nie myślę normalnie. Szybko wychodzę zanim Logan zdąży wstać. Słyszę z dołu śmiechy, więc pomału schodzę po schodach. Wchodzę do salonu i wzrok wszystkich jest skierowany w moją stronę.
- Gdzie Larrisa? - pyta moja matka.
- Wybaczcie nie zejdzie, jest zbyt zajęta ruchaniem się z Loganem - mówię i zaczynam się śmiać. Wiem nie jestem normalna, ale mam to gdzieś.
- No dobrze. Wiadomo młodzież musi się wyszaleć - mówi jej ojciec, ale ja milczę, chociaż chcę dać jakąś odpowiedź. Podchodzę do Louisa, który cały czas stoi w tym samym miejscu gdzie go zostawiłam czyli w przejściu.
- Dobrze, Stella poznaj to jest Gordon Hay i jest on ginekologiem i chirurgiem, pomoże ci pozbyć się dziecka - powiedziała moja matka i wskazała na mężczyznę po środku w wieku około 40 lat, a ja miałam ochotę podejść i zajebać jej w ryj.
- Nie jestem w ciąży, to po pierwsze, a po drugie nawet gdybym była to nie dałabym zrobić aborcji! - krzyknęłam, bo nie mogłam już wytrzymać. Jak ja mam ich dość. Spojrzałam w stronę schodów, gdzie było słychać hałasy. Schodzili po nich właśnie ruchające gołąbki. Zaśmiałam się na swoje myśli. Blondynka podeszła do ojca i usiadła obok, a chłopak ustał za nią.
- To dlaczego tak powiedziałaś? - spytała moja matka.
- Żebyś się kurwa odpierdoliła ode mnie - syknęłam w jej stronę, a ta tylko pokiwała głową.
- No dobrze. To przedstawiam ci jeszcze pana Richarda Bella - powiedziała i wskazała na trzeciego i ostatniego mężczyzną. Na oko ma 40 lat. Ale kim jest on? Grabarzem i będzie chciał mnie pochować?
Zaśmiałam się, ale chyba za głośno, ponieważ wszystkie oczy znów zwróciły się w moją stronę.
- Gówno mnie obchodzi jak się oni nazywają - powiedziałam i przestałam się szczerzyć.
- Powinno cię obchodzić. A pan Bell jest agentem nieruchomości - powiedziała, ale niestety teraz nie zrozumiałam. - Pomoże znaleźć ci mieszkanie. Wyprowadzasz się stąd. - sprostowała, a mi opadła kopara i to dosłownie. Oni se kurwa jaja ze mnie robią. Oczywiście chcę się wyprowadzić, ale nie mam na to pieniędzy. Matka jakby czytając w moich myślach odpowiada. Damy ci 50 tysięcy i masz za to kupić sobie mieszkanie i co jeszcze chcesz. Co miesiąc będziemy przesyłali 5 tysięcy na twoje wydatki, ale nie chcemy cię tu widzieć. - dokończyła, a mi się zrobiło słabo.
- Że co kurwa?! - krzyczę jak najgłośniej umiem. - Co ja mam zrobić?!
- No masz się wyprowadzić, nie rozumiesz? - mówi, a mi się chce płakać. Własna matka wyrzuca mnie z domu. Okej jest okrutna i jej mężulek też, ale no to jest cios poniżej pasa. I teraz patrząc w jej oczy nie widzę nic oprócz nienawiści do mnie. Ona mną gardzi.
- Rozumiem - szepczę i spoglądam na Larrisę, która uśmiecha się szerzej niż kiedykolwiek. Nie jestem słaba. O nie. Mam ochotę podejść i zedrzeć jej ten uśmieszek z jej pustego ryja. - Kurwa, czego szczerzycie wszyscy zęby? Jeszcze pożałujecie swojej decyzji. I nie potrzebuję żadnego z was, ani psychologa, ani chirurga, ani agenta - powiedziałam nie myśląc wcale. - Sama znajdę sobie mieszkanie i sobie poradzę, ale... - mówię i nie kończę. Chcą się mnie pozbyć? Okej, niech im będzie, ale mam żądania.
- Ale co? - pyta mnie Verne.
- Ale macie na start dać mi 65 tysięcy - mówię. Wiem, że są bogaci, wiele nie stracą, a zwłaszcza ten kutas - A co miesiąc poproszę o 15 tysięcy. Też mam wydatki. - dokańczam i jestem z siebie dumna.
- Tato chyba się na to nie zgodzisz? - piszczy i wstaje Larrisa. Verne ruchem ręki każe jej usiąść. Wykonuje to, ale widać, że jest zła.
- Możemy dać ci 55 tysięcy i 10 tysięcy co miesiąc - mówi mój ojczym.
- Powiedziałam jak ma być, albo 65 tysięcy i 15 co miesiąc, albo składam na was zeznania i pójdziecie siedzieć - powiedziałam nim zdążam pomyśleć.
- Dobra, niech ci będzie - mówi i wstaje. Podchodzi do barku, który otwiera i wyciąga z niego....





Proszę. Macie 6 rozdział. Przepraszam, że dopiero teraz, miał być we wtorek, ale miałam problemy z internetem. Dziękuję za te 5 komentarzy. To na prawdę wiele dla mnie znaczy. 
Co wy na taki obrót akcji, hmm? Podobają wam się żądania Stelli? Lubicie w ogóle główną bohaterkę? Jeśli tak to za co? Jeśli nie to czemu? Odpowiadajcie, to mnie na prawdę ciekawi.
Co mógł Verne wyciągnąć z barku? Macie podejrzenia gdzie podzieje się teraz Stella? Czytajcie i komentujcie. Następny pojawi się prawdopodobnie 22 lub 23 marca, ponieważ już połowę mam napisaną. :) 
Ile dacie radę napisać komentarzy? 4/5 ? 
Jeśli chcecie być informowani o nowych rozdziałach to zapraszam do zakładki informowani. 
Chcecie wiedzieć jak wygląda Brad lub Esmeralda? Zapraszam do zakładki bohaterowie. :)
Pozdrawiam, Violette xoxo